Reklama

Elektromobilność

Czy samochody elektryczne kiedykolwiek będą masowe? [KOMENTARZ]

Fot. Canva.com
Fot. Canva.com

Transport generuje ok. 30% światowych emisji gazów cieplarnianych. Samochody elektryczne, choć już od dekad są dostępne technologicznie i komercyjnie, wciąż stanowią zaledwie 1% globalnych zasobów aut. 

Żeby zdekarbonizować sektor transportu lądowego należałoby właściwie wymienić wszystkie samochody z silnikami spalinowymi na elektryczne. W 2020 roku na całym świecie istniało nieco ponad 10 mln samochodów elektrycznych podczas gdy ok. 1,4 miliarda pojazdów porusza się obecnie po naszej planecie.

Nawet zakładając, że poprzez mechanizmy odciągania obywateli od „osobówek” poprzez ograniczanie możliwości poruszania się po centrach miast, wysokie opłaty za parkowanie, czy też rozwój szybkiej kolei lub też metra w dużych miastach, część ludzi dobrowolnie zrezygnuje z poruszania się samochodem, to i tak można spokojnie założyć, że pozostanie miliard pojazdów wciąż w użyciu. Wówczas one wszystkie musiałyby posiadać silnik elektryczny lub ogniwowy. Musiałoby to nastąpić w ciągu 29 lat, bo na rok 2050 większość państw czy organizacji tj. UE deklaruje osiągnięcie neutralności klimatycznej.

Samochody z ogniwami paliwowymi stanowią na razie jeszcze mniejszy odsetek bo ich liczba na drogach na całym świecie w 2020 roku wynosiła 553.

Koszty

Spójrzmy na liczby. Obecnie w Polsce można zakupić co najmniej kilka modeli samochodów elektrycznych, oczywiście skupimy się na tych tańszych. Smart Fortwo można zakupić za 94 500 zł, a wersję Forfour za 96 000 zł. Poniżej jeszcze 100 tys. dostępny jest Fiat 500 oraz Dacia Spring w cenie 87 tys. zł., która jest najtańszą obecnie opcją na polskim rynku (choć do regularnej sprzedaży jeszcze nie trafiła). 

Renault ZOE i Kangoo, Opel Corsa, Citroen Berlingo, Nissan Leaf, Peugeot 208 i Expert to wszystko opcje w przedziale 120 – 140 tys. Jasne, cena regularnie spada wraz z efektem skali oraz usprawnieniem procesów produkcyjnych. Jaką cenę musiałby osiągnąć porządny elektryk, żeby mogło sobie na niego pozwolić większość mieszkańców Polski?

W okresie styczeń-sierpień 2019 r. najwięcej nowych samochodów Polacy kupowali w przedziale 50-100 tys. zł (187,5 tys.), podczas gdy w przedziale poniżej 50 tys. zaledwie 31 tys. Ogółem w tym okresie dokonano rejestracji 374 306 aut. Średnia cena samochodu używanego w okresie październik 2019 – październik 2020 wyniosła 18999 zł. W wymienionym okresie sprzedano 50 tys. aut z rynku wtórnego.  

Przedział 50-100 tys. to już miejsce, gdzie można zakupić samochód elektryczny. Kolejne pytanie jest takie – czy ludzie mogący sobie pozwolić na zakupy po tej cenie chętniej wybiorą samochód spalinowy, lepszej jakości czy elektryczny z mniejszą liczbą udogodnień? 

Wedle danych IBRM Samar w grudniu 2020 roku w Polsce zarejestrowanych było prawie 19 tys. samochodów elektrycznych. To oczywiście duży wzrost rok do roku, bo w ciągu 12 miesięcy przybyło 9879 tego typu pojazdów, ale ta liczba wciąż nie powala. 

Słowem – Polacy kupują coraz droższe samochody i coraz więcej „elektryków”, ale te liczby wciąż nie zwiastują upowszechnienia się pojazdów na prąd. 

Reklama
Reklama

Optymizm

Minister klimatu Michał Kurtyka jednak pozostaje optymistą. „Kiedy cztery lata temu rozpoczynała się dyskusja o elektromobilności w Polsce, po drogach na całym świecie jeździło ok. 1 miliona samochodów. Dziś e-samochodów jest ponad siedmiokrotnie więcej. Tej rewolucji nic już nie zatrzyma. Ale jak każda nowa technologia, również elektromobilność potrzebuje czasu. Do niedawna naturalnym ograniczeniem dla popytu na e-auta była mała podaż, ale w samym 2020 roku liczba dostępnych modeli elektryków potroiła się. Spada też ich cena. To już przekłada się na sytuację w Polsce. W 2018 roku przyjęliśmy ustawę o elektromobilności i paliwach alternatywnych, która wprowadziła podstawy prawne do rozwoju tego sektora. To, że elektryków w Polsce przybywa, widać wyraźnie na polskich ulicach. Zwiększa się ilość stacji ładowania, w auta napędzane elektrycznym napędem inwestują coraz częściej firmy zajmujące się car sharingiem. Polacy są bardzo pragmatyczni. W momencie gdy koszt posiadania samochodu elektrycznego będzie niższy niż spalinowego – a stanie się to już za trzy lata – na pewno chętnie będą sięgać po przyjazne środowisku formy transportu. Widzimy to chociażby po rynku fotowoltaiki. Gdy cena paneli spadła, Polska znalazła się w gronie liderów jeśli chodzi o tempo przyrostu energii pozyskiwanej ze słońca” – mówił w wywiadzie dla portalu Energetyka24.com w kwietniu 2020 r. 

Niedawno ministerstwo wprowadziło dopłaty do zakupu aut elektrycznych. Dotacja dla osób fizycznych do zakupu auta elektrycznego wyniesie 18 750 zł, a dla tych z Kartą Dużej Rodziny 27 tys. zł. Limit ceny samochodu, który może zostać objęty dopłatami to 225 tys. zł. Jak podało ministerstwo klimatu, budżet „Mojego elektryka" to 500 mln zł, nabory wniosków będą prowadzone do 2025 r. lub do wyczerpania środków.

Prognoza Sopheon, korporacji IT, wskazuje że w 2025 roku roczna liczba sprzedaży aut elektrycznych będzie się kształtować w granicach 6-11 mln egzemplarzy rocznie, a ok. 2030 roku, między 11 a 19 mln. Już w połowie dekady klienci będą mogli wybierać wśród 400 różnych modeli tego typu aut. 

Chińska droga

Pomimo tego, że Europa pozostaje liderem pod kątem liczby aut elektrycznych, w ostatnich latach najlepsze wyniki sprzedażowe odnoszą Chiny. Koncerny z Państwa Środka robią bowiem to, z czego są znane na całym świecie – produkują tanie towary dostępne dla jak największej grupy konsumentów.

Samochód Lingbao Coco można bowiem kupić w Chinach już za ok. 15,7 tys. zł. Średnie roczne zarobki w Chinach  to ok. 54 tys. zł, w Polsce są one nieco wyższe, bo sięgają 68 tys. „Coco posiada 41-konny silnik 30kW 95Nm, FWD. Auto osiąga maksymalną prędkość 100 km/h i maksymalny zasięg 120 km dzięki akumulatorowi litowo-żelazowo-fosforanowemu (który ładuje się w ciągu 7 godzin na wtyczce AC). Konstrukcja samochodu została dostosowana tak, aby zminimalizować koszty i zmaksymalizować ilość miejsca przeznaczonego na akumulator i miejsca siedzące dla pasażerów” – czytamy na portalu swiatoze.pl.

Jest to opcja naprawdę podstawowa i pewnie niezadawalająca np. dla europejskiego konsumenta, ale kluczem jest cena. Producenci Coco mogą potencjalnie sprzedać swój model setkom milionów Chińczyków i mieszkańcom innych azjatyckich państw.

Inny chiński produkt, Wuling Hong Guang Mini EV produkowany przez General Motors i chiński Wuling stał się niedawno najbardziej popularnym samochodem elektrycznym na świecie. Jego cena również przyciąga – za 4 tys. dolarów można pozyskać skromnego „elektryka”. Oczywiście on również wyposażony jest jedynie w podstawowe funkcje i raczej przeznaczony na niewielkie dystanse, pewnie w obrębie miast i najbliższych okolic. Branżowe media motoryzacyjne donosiły w ubiegłym roku, że na jednym egzemplarzu Hong Guanga producenci zarabiają tylko 14 dolarów. 

„Jednak jest tu pewien haczyk. GM zapożycza sztuczkę od Tesli. Może się okazać, że zysk z aut jest jedynie dodatkiem do głównej sumy, jaką firmy zyskują z tego modelu. W Chinach funkcjonuje coś, co nazywa się punktami pozytywnej energii, które zdobywają auta o niskim lub zerowym zanieczyszczeniu. Mamy tutaj do czynienia z autem elektrycznym. Każdy Hong Guang jest wart dwa takie punkty, które mogą być sprzedane innym producentom, którzy produkują pojazdy, które zanieczyszczają środowisko tak, by oni mogli spokojnie dalej produkować swoje maszyny. Jeden punkt wyceniany jest na około na 462 dolary. Jak widać, że Hong Guang MINI EV może przynieść GM i Wuling całkiem pokaźną sumę i to nie ze sprzedaży samych pojazdów” – pisze portal moto.pl.

I tu dochodzimy do istotnego aspektu kształtującego atrakcyjność cen samochodów elektrycznych. Tak samo jak w przypadku OZE, wiele rządów oferuje dotacje na zakup EV. O polskim systemie dotacji było wspomniane wyżej. W USA ulgi podatkowe dla EV sięgają nawet kwoty 7,5 tys. dolarów. Norwegia nie pobiera cła za import samochodu, ponadto zwolnione są one z 25% podatku od pojazdów. Dzięki temu Oslo zdołało zrównać ceny modeli spalinowych i elektrycznych.

W Niemczech, jeśli pojazd kosztuje mniej niż 60 tys. euro, rząd pokrywa 4 tys. a dodatkowo przez 10 lat zwalnia posiadacza z podatków motoryzacyjnych. We Francji stosowany jest system podatku od poziomu emisji, może on wynieść nawet 10 tys. euro. Posiadacze EV nie tylko nie będą uiszczać tej opłaty, ale mogą również skorzystać z 8,5 tys. euro dotacji ekologicznej, nie może ona jednak przekraczać 27% wartości auta. Wielka Brytania dopłaca 3,5 tys. funtów do każdego zakupu, poza tym można skorzystać z ulg podatkowych. Szwecja dopłaca 5,7 tys. euro, Włochy 4 tys., Rumunia aż 10 tys. 

Dotacje najprawdopodobniej utrzymają się do czasu, gdy ceny EV nie staną się konkurencyjne w stosunku do cen samochodów spalinowych, podobnie jak w przypadku elektrowni wiatrowych czy słonecznych. Oczywiście o ile ten moment nadejdzie. 

Kijem z kolei są piętrzące się zapowiedzi różnych rządów o zakazie produkcji spalinowych samochodów. Najczęściej powtarzające się daty to 2035 i 2040. 

Ważnym aspektem jest też fakt, że na całym świecie producenci nieustannie starają się optymalizować koszty wytworzenia samochodów elektrycznych. Nacisk na redukcję emisji z transportu jest ogromny, i choć EV to dziś zaledwie ok. 1% ogółu, to w chwili gdy EV rzeczywiście będą cenowo bardziej atrakcyjne od tradycyjnych samochodów, przejście na „elektryki” może odbyć się lawinowo, choć cały proces może potrwać dekady.

Reklama

Komentarze (7)

  1. gość

    Ekologia - Wielkie BZDURY !! to tylko marketing a nie ochrona środowiska. Żeby zasilić taki samochód prądem to trzeba go skądś zdobyć a prąd wytwarzamy w Polsce w elektrowniach spalając WĘGIEL lub ropę. To trzeba zamienić energię chemiczną na elektryczną w elektrowni później tą elektryczną na chemiczną ładując auto i znowu tą chemiczną na elektryczną w silniku. Tyle zamian jednej energii w drugą w tą i z powrotem to jaka tu jest sprawność? To samo zrobi silnik diesla w aucie co silnik diesla w elektrowni bez niepotrzebnych strat na zamianę energii i strat ładowania akumulatorów. Następna bardzo ważna kwestia to produkcja i utylizacja akumulatorów do aut elektrycznych jest bardzo toksyczna dla środowiska. Gdzieś słyszałem że wyprodukowanie jednego akumulatora do elektryka zatruwa tak środowisko jak jazda starym dieslem przez 20 lat. A przecież wiadomo że ten akumulator pewnie i 10 lat nie wytrzyma. Więc gdzie tu ochrona środowiska? Tylko niech nikt nie mówi o elektrowniach atomowych bo nie wiadomo co zrobić z odpadami promieniotwórczymi. Już niemcy nie mają gdzie chować tych radioaktywnych beczek które mogą przegnić i nie ma technologii do ich utylizacji. Prawdopodobnie część się pozbyli dając łapówkę i wywożąc pociągami do Polski. Po co te samochody elektryczne ? Prawdopodobnie po to że są łatwe w produkcji i żaden "Janusz" sobie go nie naprawi tylko autoryzowany serwis i zarobek dla producentów. Do tego specjalnie wprowadzane dodatkowe blokady i zabezpieczenia że pewnie nawet żarówka się spali to będzie trzeba do serwisu jechać i wprowadzić kod bo za x km wyłączy się silnik. Przykład tego już mamy w silnikach spalinowych że za samo podpięcie wtyczki diagnostycznej już jest 100zł.

  2. Niuniu

    Nie ma znaczenia ile kosztuje elektryk tylko czy mozna nim jeździć. Ile jest obecnie publicznych punktów ładowania elektryków w Polsce? kilkaset? Czy tylko set? W Niemczech ponad 50 tysięcy i to też dużo za mało. Samochód potrzebuje infrastruktury. Tą dla samochodu spalinowego budowaliśmy 200 lat. Na tą dla samochodu elektrycznego mamy lat kilkanaście. Stacje ładowania to klucz do elektro mobilności. A same się nie wybudują.

    1. Knote

      Infrastruktura ważna rzecz ale rozpatrzmy takie zagadnienie: jaka jest produkcja energii elektrycznej w PL w [GW] a potem ile z tego wystarczy na naładowanie w danej chwili jakiejś ilości EV poprzez ultraszybkie ładowarki [100 kW ?] Żebyśmy się nie zdziwili.

  3. shmq

    1) skąd brać "czysty prąd"? póki co mamy auta/hulajnogi i ebajki na ruski wungiel 2) jak ten prąd dostarczyć do użytkownika? W ilu blokach w garażach w ogóle są gniazdka? 3) jak takim autem jechać w trasą? np na wakacje? jak się zabrać na 2 tygodnie z dziećmi pod namiot? To samo hybrydy plug-in... Na trasie jest to ciężki (bo wiezie baterie) samochód z małym silniczkiem... Niestety technologia ciągle nie jest użyteczna, sprawdzi się tylko jak opcja jazdy "po mieście" ale w miastach chcą się w ogóle samochodów pozbyć co widać choćby po ilości miejsc do parkowania... O TIRach już nie wspomnę... mimo ze IVECO już 7lat temu chwaliło się Daily z zasięgiem 700km... W polscy dystrybutorzy nawet nie wiedzieli że takie coś istnieje... Dopóki nie nadejdzie rewolucja w pojemności i szybkości ładowania akumulatorów, no i przede wszystkim ich trwałości (np słynne zdjęcie z "cmentarzyska" elektryków we Francji) jest to jedynie półśrodek a nierealna opcja do wyboru dla normalnego użytkownika samochodu.

  4. autor komentarza

    Smart to wózek sklepowy z owiewkami. Stawianie go jako przykładu spadających cen elektryków to żart. Spring - sama Dacia dobrze wie, że żaden Kowalski go nie kupi i od razu kieruje ofertę do carsharingu. Na zdjęciach wygląda fajnie, a w rzeczywistości to samochodzik wielkości Fiata 500. Popularność na drogach tego ostatniego chyba wszystko o nim mówi. Porównajmy więc to, co się da porównać. Cena Opla Corsy zaczyna się od 55 390zł. Ta sama Corsa, ale elektryczna to minimum 132 490zł. Z dopłatą dla dużej rodziny wychodzi jedynie dwa razy drożej za elektryka. Ta sama duża rodzina, kupując najlepiej wyposażoną wersję spalinowej Corsy, ze wszystkim, co tylko fabryka daje, oszczędzi z własnego budżetu równowartość paliwa potrzebnego na przejechanie 16 000 km (wg. producenta). Czyli rok - półtora będzie jeździć za darmo. Ale jest ważniejsza sprawa: przy planowanym przez UE drastycznym wzroście cen wszystkiego, a zwłaszcza prądu, kogo za kilka lat będzie stać na prywatny samochód jakikolwiek, co tam marzyć o elektrycznych fanaberiach? Będzie jak za Gomółki - samochód dla wybranych, a motłoch, czyli 98% ludzi będzie marznąć na przystankach. Autobus - to jest pojazd dla Kowalskiego wg rządzących Europą.

  5. Andrzej K.

    Koncepcja opłat za CO2 polga na tym, aby biednych i klasy średniej nie było stać na korzystanie z ulic. W ten sposób całe ograniczone zasoby w postaci przepustowości ulic i będzie do dyspozycji najbogatszych. Nie będą już musieli stać w korkach! Będzie pewność miejsca parkingowego w miejscu docelowym! I jeszcze będzie dopłata za ultradrogi samochód elektryczny! Tylko dla bogatych.

  6. DDR

    Nawet jak będą rozdawać za darmo to nigdy ale to nigdy nie zamienię mojego auta na ekotaczki

  7. ufu

    Ciekawe, czy nie na ekskluzywności występowania opiera się koncepcja ekologiczności pojazdów elektrycznych? Bo przecież nie na trwałości, łatwości napraw i utylizacji, sprawności energetycznej i temu podobnych bzdurach. Bogaci eko pojadą "elektrykiem", a reszta będzie miała własne nogi i może rowery, więc też będą eko, tyle, że przymusowo, bo podatki i opłaty pomogą rozstać się z motoprzeszłością.

Reklama