Reklama

Portal o energetyce

Rosja wymusza na Łukaszence szybszą prywatyzację białoruskiej gospodarki

  • Fot. Haruno Sakura - Team-7, licencja CC0, Wikimedia Commons

Wizyta prezesa Rosnieftu na Białorusi pozwala zrozumieć nie tylko naturę naftowej „wojny domowej” w Rosji jaką wspomniana spółka toczy z Transnieftem, ale także główne założenia aktualnej polityki rosyjskiej w odniesieniu do reżimu Aleksandra Łukaszenki.

Aresztowanie Władisława Baumgertnera, dyrektora generalnego rosyjskiego koncernu Uralkalij oraz do niedawna szefa rady nadzorczej Białoruskiej Kompanii Potasowej, sprowadziło na Mińsk falę rosyjskiej krytyki. Rosja zażądała jego uwolnienia i zaczęła grozić sankcjami. Bardzo szybko po tych wydarzeniach Transnieft ogłosił, że konieczny będzie remont ropociągu Drużba, w związku z czym ograniczeniu o około 25% ulegnie przesył ropy naftowej na Białoruś. Jednak nieoczekiwanie planom tym ostro sprzeciwił się prezes Rosnieftu, Igor Sieczin.

Jego głos okazał się decydujący. 10 września, podczas wizyty w Mińsku, Sieczin poinformował, że poziom dostaw ropy naftowej na Białoruś ze strony Rosnieftu nie ulegnie zmianie. Wspomniane oświadczenie rodzi dwie ciekawe konkluzje. Po pierwsze, obrazuje ono w pewnym stopniu skalę kontroli Kremla nad przybierającym na sile konfliktem Rosnieftu i Transnieftu. Po drugie, wizyta Sieczina w Mińsku ma bardzo ciekawy wymiar polityczno- ekonomiczny.

Jeśli rozpatrywać stanowisko Transnieftu (dążącego do ograniczenia przesyłu rosyjskiej ropy na Białoruś) w kategorii przysłowiowego kija, to interwencja ze strony Sieczina stanowiłaby klasyczną marchewkę. Taka optyka dość precyzyjnie formułowałaby także jego rolę. Kommersant określił ją mianem „nieformalnego kuratora rosyjsko- białoruskiej” współpracy ekonomicznej. Zdaniem gazety w jej ramach Białoruś uzyskałaby status „specjalnego importera” ropy zaopatrywanego wyłącznie przez największą rosyjską spółkę naftową.

W polityce i biznesie nie ma jednak niczego za darmo. Łukaszenka będzie musiał czymś spłacić gwarancje bezpieczeństwa energetycznego. Można zatem domniemywać, że za pomocą gry toczącej się wokół dostaw „czarnego złota” na Białoruś strona rosyjska dąży do przyśpieszenia procesów prywatyzacyjnych w tym kraju. Zresztą byłaby to naturalna konsekwencja słynnych targów o wielkość wolumenu ropy tłoczonej nad Świsłocz. Związany z nimi impas z początku roku częściowo przełamała przecież deklaracja Łukaszenki, który zaprosił Rosjan do „większego zaangażowania się w białoruską chemię”.

Co ciekawe- podczas spotkania białoruskiego prezydenta i prezesa Rosnieftu pośrednio nawiązano do tej deklaracji. Sieczin zapowiedział bowiem „rozwój współpracy we wszelkich dziedzinach” pomiędzy Rosnieftem a białoruskim państwowym potentatem naftowo- chemicznym Belneftekhimem. Tymczasem Łukaszenka nawet się na ten temat nie zająknął, mimo że wypowiadał się o perspektywach rozwoju dwustronnych kontaktów gospodarczych...

Do tej pory walka Rosjan o lokalny rynek paliwowy koncentrowała się na przejęciu białoruskich rafinerii, czyżbyśmy byli świadkami wytyczenia nowego kierunku ich zainteresowań?

Reklama

Komentarze

    Reklama