Reklama

Gaz

Szef MSZ Litwy: gra o Nord Stream 2 nie jest zakończona

Fot.: Flickr
Fot.: Flickr

Dyrektywa gazowa dotycząca Nord Strem 2 to ważna zmiana, ale nie koniec gry o ten gazociąg - powiedział PAP szef MSZ Litwy Linas Linkeviczius. Wyraził też nadzieję, że postęp w relacjach między Polską i Litwą pozwoli rozwiązać pozostające między tymi krajami problemy.

Pytany o porozumienie przedstawicieli PE, Rady UE i KE w sprawie projektu nowelizacji dyrektywy gazowej szef litewskiej dyplomacji ocenił, że "jest to ważna zmiana", ale "nie oznacza ona końca gry". Podkreślił zarazem, że Wilno niezmiennie uważa, że Nord Stream 2 "nie jest czysto gospodarczym projektem". "On ma również wymiar polityczny, uznajemy też, że nie jest zgodny z zasadami UE dotyczącymi dywersyfikacji źródeł energii" - oświadczył.

Według Linkevicziusa wejście na europejski rynek energetyczny Amerykanów jest korzystne i wzmacniające konkurencję. Szef MSZ Litwy zastrzegając, że wrócił właśnie z wizyty w USA, zauważył, że "rozważane i dyskutowane" są tam sankcje na podmioty uczestniczące w budowie Nord Stream 2.

Mówiąc o budowanej elektrowni atomowej w białoruskim Ostrowcu, oznajmił, że Litwa dalej będzie wymagać, by spełniała ona odpowiednie standardy. Wyraził zadowolenie z decyzji genewskiego spotkania stron Konwencji z Espoo, które uznały, że Białoruś nie dostarczyła wystarczających informacji o wyborze miejsca budowy elektrowni atomowej. "Nie uważam, że Mińsk powinien być rozczarowany, bo to jest prawda i bardzo trudno temu zaprzeczyć" - uznał.

Pytany o suwerenność Białorusi przyznał, że w tym kraju "zawsze była kombinacja dwóch wektorów, co przypomina siedzenie na ogrodzeniu, patrzenie w jedną i drugą stronę i taktyczne wyciąganie korzyści". "W praktyce to państwo bardzo zintegrowane z Rosją, (...) myślenie, że mają całkowicie niezależną politykę jest naiwne" - ocenił. Dodał, że "będzie to trwało tak długo jak będzie tego potrzebować Rosja", ale obecnie "nie dzieje się nic wyjątkowego".

Linkeviczius przyznał, że nie myśli, iż w obecnych warunkach dojdzie w najbliższej przyszłości do przyjęcia Gruzji i Ukrainy do NATO. W jego ocenie świadomość działań Rosji zwiększyła się w ostatnich latach na zachodzie Europy, ale nie jest jeszcze wystarczająca i na takim poziomie jak na wschodzie kontynentu.

"Myślenie zmieniło się po wydarzeniach w Europie - wybory we Francji, (atak chemiczny - PAP) Salisbury, katastrofa lotu Malaysia Airlines 17. Są pewne narodowe doświadczenie krajów, które powodują, że myślą one w różny sposób" - zauważył.

"Wojna na Ukrainie to straszna sprawa, ale dzieje się gdzieś indziej, nie na zachodzie Europy, np. w Holandii" - zaznaczył. Po zestrzeleniu w lipcu 2014 roku nad Donbasem malezyjskiego samolotu ludzie zorientowali się, że "to nie dzieje się na innej planecie" i "zaczęli myśleć, że nie zagregowano o czasie, nie działano kiedy było trzeba". Jednocześnie szef litewskiej dyplomacji podkreślił, że w 2013 roku to Litwa, Polska i Szwecja "chciały rozmawiać" w ramach Partnerstwa Wschodniego. "Teraz każdy chce mówić, każdy ma opinie, więc powoli idziemy do przodu" - ocenił Linkeviczius.

Pytany o to jak bronić się przed ingerencją Rosji w proces wyborczy w innych państwach odpowiedział, że konieczna jest "odporność, a najlepszą odpornością jest świadomość". "Jeśli ludzie są poinformowani, to są bardziej czujni, wiedzą czego można oczekiwać" - argumentował.

Szef litewskiej dyplomacji powiedział także, że nie ma dowodów, by Rosjanie próbowali ingerować w proces wyborczy przed tegorocznymi głosowaniami. "Ale nie powiem, że nie będą tego próbować. Dlaczego mieliby tego nie robić skoro robili to gdzie indziej?" - zapytał retorycznie.

Wyraził opinię, że na poziomie europejskim konieczne jest przeciwdziałanie "propagandzie, która działa jak broń". "Jeśli kłamiesz, to nie jest to alternatywny punkt widzenia, to coś innego. Uzbrojone media to nie media, to nie wolność słowa, to broń" - podkreślił.

W rozmowie z PAP Linkeviczius wezwał także do solidarności z krajami południa Europy, które dotyka kryzys migracyjny. "Wierzymy, że to jest ważne dla naszych południowych sąsiadów w UE. Dla nas i dla Polski blisko jest obwód kaliningradzki, kilkaset kilometrów od Włoch jest Lampedusa" - mówił. Jego zdaniem jednak "ludzie w Wilnie nie boją się terroryzmu i migracji".

"Niektóre kraje mówią, że nie będą brały w tym udziału, wydaję mi się, że to nie jest dobre. Powinniśmy okazywać solidarność i oczekiwać, że inni pokażą solidarność kiedy my będziemy uznawać to za ważne" - powiedział w kontekście europejskiej polityki migracyjnej.

Odnotował, że obecnie na Litwie toczy się procedura przyjęcia czterech uchodźców ze statku na Morzu Śródziemnym. "To mało, ale robimy to dobrowolnie - zaznaczył Linkeviczius, podkreślając, że "nikt nie powinien narzucać" jego krajowi polityki w tym zakresie.

Pytany o ok. 200 tys. Litwinów żyjących w Wielkiej Brytanii i ich obawy dotyczące brexitu, minister powiedział, że "powinni oni zachować swoje prawa, co zostało obiecane przez Londyn". Ocenił jednak, że brexit jest "niekorzystny nie tylko dla naszych obywateli, ale dla wszystkich - dla UE i dla Wielkiej Brytanii".

"Najlepsze rozwiązanie to +exit from brexit+ (wyjście z brexitu). Ale to mało prawdopodobne, a prawdopodobieństwo wyjścia Wielkiej Brytanii bez umowy niestety rośnie" - oświadczył. Wezwał też UE do przygotowanie sią na każdą z opcji.

"Wielka Brytania to nasz bardzo bliski sojusznik i wierzymy, że nim pozostanie. (Brytyjczycy) są w NATO, są aktywni, są Europejczykami, będą brali udział w europejskiej debacie, a ich wartości korespondują z naszym myśleniem" - powiedział.

Mówiąc o problemach Polaków na Litwie minister ocenił, że "zbliżamy się do rozwiązań". "Działamy w tych sprawach. Niektóre kwestie idą bardzo powoli, co osobiście mnie rozczarowuje, ale mogę powiedzieć w imieniu premiera, że jest on bardzo pozytywnie nastawiony" do tego procesu - poinformował szef MSZ Litwy.

"Musimy wykorzystać moment bardzo dobrych relacji i rozwiązać wszystkie pozostające problemy, w tym te dotyczące mniejszości i prawa" - stwierdził, wymieniając wśród nich kwestie związane z nazwiskami oraz edukację. Wyraził zdanie, że rozmowy powinny toczyć się nie tylko na poziomie politycznym, ale również eksperckim.

Linkeviczius zauważył też, że w UE "jest duża przepaść między instytucjami i społeczeństwem". "Jest problem przywództwa. W wielu europejskich krajach przywódcy czy tzw. elity nie wykorzystują szansy, by rozmawiać ze społeczeństwem" - powiedział.

"Nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, jest brak zrozumienia, próżnia, która jest bardzo łatwo wypełniana populizmem i radykalizmem. Musimy poświęcać czas, by wyjaśniać co robimy, dlaczego przeprowadzamy reformy, co zrobimy z UE" - wezwał. W jego ocenie działania takie podejmowane są na Litwie.

Zdaniem Linkevicziusa po majowych eurowyborach "niestety odczujemy, że w europejskich instytucjach będzie więcej antyeuropejskich sił". "Powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski. Jeśli nie będzie przywództwa w UE, nie tylko obrony, odpowiadania, reagowania, ale i kreowania pozytywnej narracji, to nie będzie takiej przepaści w przyszłości" - stwierdził, dodając, że dotyczy to także NATO.

Zauważył, że referendum w sprawie brexitu formalnie było jedynie konsultatywne, a jego wynik wpłynął na sytuację nie tylko Wielkiej Brytanii, ale całej UE. "Jeśli ludzie nie są odpowiednio poinformowani, to można narobić wiele szkody" - podkreślił.

Jego zdaniem "instrumenty demokracji powinny być wykorzystywane bardzo ostrożnie". "Jeśli mówimy, że szanujemy naszych obywateli i wyborców, to musimy ich informować przed pytaniem ich o opinie" - spostrzegł.

Oceniając, że dotychczasowe działania dotyczące uregulowania sytuacji na Bliskim Wschodzie nie przyniosły znaczących efektów, Linkeviczius wezwał też do "zwiększenia wysiłków". Uznał, że bez USA nie jest możliwe rozwiązanie bliskowschodnich problemów. Ewentualne dostawy surowców energetycznych z tego regionu uzależnił jednak od jego stabilności.

Źródło:PAP
Reklama

Komentarze

    Reklama