Reklama

Analizy i komentarze

Sokała o Orlenie, Hezbollahu i OTS: ostrożniej z tą aferą

Fot. PKN Orlen
Fot. PKN Orlen

Orlen, służby specjalne, Daniel Obajtek, miliardowe straty, Samer A. i Hezbollah oraz kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego – to się nazywa mieszanka wybuchowa. Maczugi aż furczą w powietrzu, szkoda jednak, by doraźne interesy partyjne i propagandowa zapalczywość przesłoniły nam sedno sprawy.

Przypomnijmy podstawowe fakty. Samer A., pochodzący z Libanu, a mieszkający na stałe w Bahrajnie (przynajmniej formalnie) biznesmen z polskim obywatelstwem, został pod koniec 2022 roku powołany na  prezesa spółki zależnej naszego energetycznego giganta, noszącej nazwę Orlen Trading Switzerland. Stało się tak, mimo że człowiek ten od 2018 r. był objęty śledztwem polskiej prokuratury w sprawie wyłudzeń VAT (m.in. w obrocie stalą, w latach 2008-13). W lutym br. został nawet zatrzymany z tego powodu przez CBŚP, po czym usłyszał zarzuty prokuratorskie – ale wkrótce wypuszczono go za stosunkowo niewielkim poręczeniem majątkowym, nie zabierając mu nawet paszportu ani nie zakazując opuszczenia kraju. W międzyczasie, jako szef OTP, Samer A. miał podjąć kontrowersyjną decyzję o zakupie sporej partii wenezuelskiej ropy i wypłaceniu z tego tytułu znaczących zaliczek, a także zarezerwowaniu tankowców do jej transportu. Do dzisiaj – nie ma ani ropy, ani pieniędzy. Na dokładkę „przeciek” (cudzysłów nieprzypadkowy) ze służb specjalnych ujawnił właśnie szerokiej publice, że przynajmniej niektóre z owych służb miały wcześniej przestrzegać decydentów o możliwych powiązaniach Samera A. z Hezbollahem, a także o jego zaangażowaniu w handel trefną (bo objętą międzynarodowymi sankcjami) ropą z Iranu.

Wczoraj premier Donald Tusk uznał, że mimo niedyspozycji zdrowotnej (która m.in. uniemożliwiła mu pierwotnie planowane spotkanie z prezydentem) warto wezwać na wieczorną naradę prokuratora generalnego oraz ministra-koordynatora ds. służb. Ocenił przy okazji, że „sprawa jest kluczowa dla bezpieczeństwa państwa”. Z całym szacunkiem – tak, jakby tuż obok nie toczyła się wojna w Ukrainie. Minister Tomasz Siemoniak dorzucił do politycznego pieca, komentując, że mamy „przykład kompletnej degrengolady PiS” oraz rządu Mateusza Morawieckiego, „który nie potrafił egzekwować elementarnych rzeczy”. Obaj panowie oczywiście jednym tchem zastrzegają, że „to wszystko trzeba dokładnie wyjaśnić”, ale ich internetowi poplecznicy już swoje wiedzą. Media społecznościowe natychmiast zalała fala wpisów, w których wszystko jest pewne i jasne. Włącznie z „osią zła”, łączącą Nowogrodzką, Hezbollah i Kreml.

Druga strona nie pozostaje w tyle w dziele obrażania inteligencji bezstronnego odbiorcy. „Afera? Jaka afera?” oraz „a u was biją… Afroamerykanów” to dwie standardowe reakcje internetowych zwolenników ancien régime’u. Z obowiązkowym wtrętem o „koalicji 13 grudnia”, a często też o „pułkowniku Sienkiewiczu”. Bo przecież w dawnych czasach, za poprzednich rządów PO, Orlen i PGNiG miały zapłacić 13 milionów złotych firmom powiązanym z niedawnym ministrem kultury i aktualnym kandydatem do PE. Za ekspertyzy. Był to wydatek sensowny czy nie – mało istotne, grunt, że przykrywa lub równoważy (zdaniem niektórych) zmarnowanie 16 miliardów za czasów PiS (kto by się przejmował paroma zerami różnicy…). Sam Daniel Obajtek sugeruje, że znacznie ważniejsze od drążenia historii Samera A. jest porównanie detalicznych cen benzyny za jego czasów i teraz. Zaś była premier (i też liderka jednej z list wyborczych PiS) Beata Szydło – odnosząc się do aktywności Tuska w sprawie Orlenu – pisze na platformie X, że obecny szef rządu „jest chory, ale nikt się nie spodziewał, że aż tak. Dużo wody, ciepłej herbaty i witamin, to powinno pomóc”. Partyjny komentariat reaguje na to ze szczerym entuzjazmem.

YouTube cover video

Politycy głównych partii oraz ich co bardziej radykalni kibice już mają swoje wersje i zapewne będą się ich trzymać bez względu na fakty. I trudno się dziwić, taka jest niestety logika partyjnej gry, zwłaszcza w sezonie przedwyborczym. Z punktu widzenia niepartyjnego specjalisty od bezpieczeństwa sprawa wcale nie jest jednak taka oczywista.

Po pierwsze, nie znamy wciąż przekonujących odpowiedzi na kilka ważnych pytań. Na przykład: kto tak naprawdę zatrudniał w strukturach Orlenu Samera A. – i dlaczego (bo jest w obiegu także wersja, że za plecami Obajtka zrobił to Michał Róg, ówczesny wiceprezes koncernu). Po drugie: jaka naprawdę była w tym rola wewnętrznych służb bezpieczeństwa Orlenu (wedle jednej z wersji przestrzegały prezesa, wedle innych – nie). Po trzecie: co konkretnie zawierały sygnały, kierowane w tej sprawie do polskich instytucji przez służby sojusznicze? Po czwarte: po co i dla kogo planowano kupić wenezuelską ropę, która z racji swych właściwości kiepsko nadaje się do „karmienia” nią naszych rafinerii?  Po piąte: czy skrajnie niekorzystne dla nas warunki tej transakcji to efekt głupoty, czy świadomego działania, a jeśli to drugie, to jaka była intencja i hierarchia celów…? I tak dalej. Bez złudzeń: nawet jeśli odpowiedzi zostaną znalezione przez odpowiednich ludzi, to mała szansa, by poznała je opinia publiczna. Decydenci, na biurka których wreszcie trafią raporty, z przyczyn politycznych niekoniecznie zechcą dzielić się pełną wiedzą.

Reklama

To skazuje nas – dziś i niestety także jutro – na spekulacje. A możliwych jest co najmniej parę wariantowych scenariuszy wydarzeń.

Najprostszy (patrz: „brzytwa Ockhama”), w którym wyjaśnieniem jest skrajna niekompetencja byłych władz Orlenu, nie jest wcale wykluczony. Amatorzy i polityczni nominaci, obracający nie swoimi, gigantycznymi pieniędzmi w poczuciu absolutnej bezkarności – to by tłumaczyło skalę wpadki. Ale nie do końca tłumaczy dziwne zachowania prokuratury (przecież już „odzyskanej” przez nową ekipę), która wypuszcza z rąk Samera A., być może jedynego człowieka, który byłby w stanie nie tylko wyświetlić trefne szczegóły, ale w dodatku być ważnym świadkiem oskarżenia przeciw Obajtkowi. A może nawet i Mateuszowi Morawieckiemu.

Scenariusz numer 2 – nie chodziło wcale o ropę, a o złożoną operację wywiadowczą. Samer A. jawi się wtedy jako „słup” lub nawet ktoś więcej, pracujący dla służb specjalnych (niekoniecznie polskich, być może sojuszniczych), a OTS jako kolejny instrument legendowania. Historia wywiadu nie takie zna przypadki. Wtedy logiczne staje się i wcześniejsze zaangażowanie takiego figuranta w lewe interesy vatowskie, i tajemniczy parasol, rozciągnięty nad nim w Orlenie. Także zakupy w Wenezueli i ich okoliczności stają się mniej absurdalne, jeśli prawdziwym celem ma być zbudowanie wiarygodności i poznanie zakamarków czarnego rynku energetycznego. To wiedza bardzo ważna dla wielu globalnych graczy – wszak „lewa” ropa z Iranu wciąż stanowi znaczną część zakupów chińskich, a równie trefna rosyjska pozwala Kremlowi na finansowanie agresywnej polityki. A że za zdobycie tej wiedzy zapłaciłby w tym przypadku akurat akcjonariusz Orlenu, a nie podatnicy z zainteresowanych krajów? Z punktu widzenia faktycznych decydentów – mało istotny drobiazg…

Do tego mamy jeszcze kilka wariantów pośrednich, bo przecież nikt przytomny nie wykluczy, że na planowe działania tego czy innego wywiadu nałożył się czynnik indywidualnej, ludzkiej niekompetencji czy zachłanności. Doświadczenie uczy, że to jest zresztą wyjaśnienie najbardziej prawdopodobne.

Morał z tej opowieści jest taki: warto zachować dystans i zimną krew, a także pamiętać o starej, mądrej zasadzie „primum non nocere”. Żeby w ferworze wyborczej naparzanki nie wylać dziecka z kąpielą. I żeby poprawić na przyszłość procedury i praktyki, bardzo różnego rodzaju… Bo pewne, w gruncie rzeczy, jest w tej aferze tylko jedno. Bez względu na to, jaką rzeczywiście ma genezę i charakter – „coś poszło nie tak”. I to bardzo.

Witold Sokała

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama