Reklama

Analizy i komentarze

Sokała: paliwowy problem Putina. Płonące rafinerie mogą wpłynąć na losy wojny

atak na rafinerię w odessa
Płonąca rafineria w Odessie.
Autor. Jason Jay Smart (@officejjsmart)/Twitter

Ukraińskie ataki na rafinerie już spowodowały ograniczenie rosyjskiej produkcji paliw o co najmniej 14 procent. Jeśli będą skutecznie kontynuowane, mogą istotnie wpłynąć na przebieg wojny. Po pierwsze, wymuszając dalsze redukcje intratnego eksportu i dostaw na potrzeby wewnętrzne. Po drugie: skłaniając Rosjan do angażowania coraz większych sił wojskowych i paramilitarnych w głębi kraju, zamiast na froncie.

Należące do Rosniefti zakłady petrochemiczne w Samarze stały się celem akcji ukraińskich dronów w ostatnią sobotę. Wybuchł pożar, który wymusił wstrzymanie pracy jednej z dwóch głównych jednostek rafineryjnych (CDU-5), co spowodowało utratę połowy mocy produkcyjnych – oficjalnie przyznał to gubernator regionu Dmitrij Azarow w rozmowie z agencją Interfax. Szacowana strata: dzienny przerób zmniejszony o 70 tys. baryłek, a zakład ten to tylko 29. pod względem wielkości rafineria Rosji, odpowiedzialna za około 1,4 proc. całkowitej produkcji benzyny i oleju napędowego oraz nieco ponad 2,5 proc. oleju opałowego. Niewiele? Nieco wcześniej ukraińskie drony uderzyły jednak między innymi w rafinerie w Riazaniu (przerób: prawie 6 proc. całej produkcji rosyjskiej; spadek produkcji szacunkowo o 70 proc.), Niżnym Nowogrodzie (NORSI, należąca do koncernu Łukoil, zapewniająca aż 11 proc. całkowitej rosyjskiej produkcji zwykłej benzyny, ponad 6 proc. oleju napędowego i nieco ponad 5 proc. oleju opałowego, a także 7,5 proc. paliwa lotniczego – tu zmniejszenie produkcji związane z wyłączeniem głównej jednostki destylacji ropy naftowej AVT-6 dotyczy obecnie ponad połowy normalnych mocy produkcyjnych), a także w szereg mniejszych zakładów w Nowoszachtyńsku, Syzraniu, Słowiańsku czy Kałudze. Celem ataku – najprawdopodobniej jednak w tym przypadku nieskutecznego – były też gigantyczne zakłady w Kiriszy w obwodzie leningradzkim, jedne z dwóch największych w kraju.

Coraz większy ból

Efekt – już wedle wstępnych, bardzo ostrożnych szacunków Reutersa sprzed kilku dni, pierwsza seria uderzeń spowodowała łączny spadek rosyjskich zdolności rafinacji ropy o około 4,6 mln ton (370,5 tys. baryłek dziennie), co stanowić miało około 7 proc. całości. Inne dane mówiły już tydzień temu o 12, a nawet o 20 procentach. We wtorek Reuters podał skorygowaną wartość: 14 procent (po uwzględnieniu zarówno następstw weekendowych ataków, jak i nowych, dokładniejszych danych białego wywiadu o zniszczeniach, spowodowanych poprzednimi akcjami).

Czytaj też

Bezpośrednim skutkiem tej operacji jest konieczność ograniczenia dochodowej sprzedaży paliw na rynkach zagranicznych – już 1 marca Rosja wprowadziła zakaz eksportu benzyny, a w powietrzu wkrótce zawisła analogiczna decyzja co do paliwa dla silników diesla. To sygnał, że w razie kolejnych ataków zagrożone mogą być prawdopodobnie nawet dostawy paliwa dla sił zbrojnych (co miałoby oczywisty, fatalny skutek dla ich zdolności bojowych na froncie), a deficyt już teraz dotknął logistyki cywilnej. W rusnecie można znaleźć liczne sygnały zarówno o „przejściowych” brakach na stacjach benzynowych, jak i o nagłym wzroście cen detalicznych oraz – jakżeby inaczej w tej sytuacji – o działaniach spekulacyjnych. To wszystko razem stanowi fatalną wiadomość dla gospodarki, i tak już odczuwającej skutki sankcji i przestawiania na tory wojenne, zwłaszcza dla mniejszych i średnich firm, mających utrudniony dostęp do „żelaznych” państwowych zapasów.

Reklama

Sytuację pogarsza fakt, że Rosja ewidentnie ma problem z odtwarzaniem zniszczonych lub nawet tylko uszkodzonych instalacji. Wedle niepotwierdzonych, ale prawdopodobnych sygnałów z rosyjskich mediów społecznościowych, pojawiają się one nawet odnośnie stosunkowo prostych elementów, na przykład rur i złączek – to możliwy efekt uboczny przestawienia wielu zakładów metalurgicznych na produkcję wojenną oraz ograniczenia importu komponentów do wytwarzania niektórych tworzyw sztucznych. Jeszcze gorzej, i to już z pewnością, jest w kwestii zaawansowanych technologicznie podzespołów sterowania procesami rafinacji – znaczna ich część również pochodziła z importu, głównie z krajów zachodnich, a dostęp do nich skończył się na skutek sankcji. Chińczycy oraz Iran mogą tu pomóc tylko w niewielkim stopniu.

Swoje robi też brak rąk do pracy, szczególnie w małych, wyspecjalizowanych firmach podwykonawczych. Część ich personelu albo poszła „w kamasze” (zwłaszcza tego niżej wykwalifikowanego), albo uciekła przed skutkami wojny za granicę (dotyczy to głównie specjalistów). Jeszcze przed falą ukraińskich ataków niektóre rafinerie właśnie z wymienionych powodów nie były w stanie wykorzystywać pełnych mocy produkcyjnych, a nagłe uderzenia dronów drastycznie pogłębiły istniejące problemy.

Czytaj też

O skali rosyjskich kłopotów z remontami zaatakowanych instalacji świadczy fakt, że jak dotychczas tylko odnośnie jednego zakładu (w Nowoszachtyńsku) podano wiarygodny komunikat o wznowieniu pracy po ugaszeniu pożarów. A i to bez doprecyzowania, czy przywrócono jego pierwotne zdolności przetwórcze w stu procentach. Analitycy są zasadniczo jednomyślni: szanse na powrót rosyjskiego sektora rafineryjnego do wydajności z 2023 roku są bliskie zeru.

Programy ratunkowe

Kreml, chcąc chociaż ograniczyć skalę swego nowego problemu, podjął tymczasem środki zaradcze i kontrakcję. Jej częścią są oczywiście zintensyfikowane ostatnio ataki przy użyciu rakiet i dronów na ukraińską infrastrukturę energetyczną – ale wątpliwe, by ten odwet powstrzymał decydentów w Kijowie od kontynuowania uderzeń w rafinerie

Reklama

rosyjskie. Kolejnym elementem jest wzmacnianie bezpośredniej obrony rafinerii – ale w sytuacji ich rozrzucenia na ogromnym terytorium oraz rozległości niektórych zakładów, oznacza to konieczność „zdjęcia” sporego potencjału wojskowego z frontu i przerzucania go w głąb kraju. Tych zestawów artyleryjsko-rakietowych „Pancyr” i innych środków walki zabraknie w Ukrainie, gdy przeciwnik zaatakuje pozycje jednostek pancernych i zmechanizowanych, stanowiska artylerii i punkty dowodzenia, a także mosty, którymi dociera zaopatrzenie. Wobec groźby ataków z powietrza nawet w dalekim interiorze Rosji musi też zostać zwiększona liczebność i wyposażenie służb ratowniczych we wszystkich miastach i obwodach, w których zlokalizowane są newralgiczne instancje – a to kolejne tysiące ludzi, którzy w tym czasie nie będą mogli być użyci gdzie indziej.

Problem dodatkowy: najprawdopodobniej spora część siejących zniszczenie dronów przyleciała nie z Ukrainy, ale została wysłana z terytorium Rosji. To znaczy, że wywiad ukraiński ma na ziemiach agresora całkiem solidne struktury i zaplecze logistyczne. Przeciwdziałanie rosyjskich służb bezpieczeństwa wewnętrznego też należałoby więc zintensyfikować – akurat w momencie, w którym i tak mają one pełne ręce roboty, bo właśnie dostały rozkaz pogoni za islamistycznymi radykałami, którzy po okresie względnej pauzy krwawo przypomnieli o swoim istnieniu w Rosji. A wszystkie te pozytywy Ukraińcy (precyzyjniej: ich agencje wywiadu, cywilna i wojskowa, bo to one prowadzą operację dywersyjną) uzyskują bardzo niewielkim kosztem: góra kilkuset zaangażowanych ludzi i tyleż stosunkowo tanich aparatów latających. Z punktu widzenia Kijowa grzechem byłoby nie postarać się o „więcej i mocniej”.

Czytaj też

Prawdopodobnie dlatego Rosjanie – a przynajmniej sporo na to wskazuje – pokusili się o asymetryczny kontratak w sferze informacyjnej. Wykorzystanie lobbystów, których dosadniej można nazwać także „agentami wpływu”, spowodowało falę informacji wskazujących, że ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie zostały oprotestowane przez USA. W piątek wypuścił taki sygnał szacowny „Financial Times”, a za nim powtórzyły niektóre agencje informacyjne. Oparty był na faktycznym, krótkookresowym wzroście cen paliw na różnych rynkach, średnio o około 4 proc. (licząc od 12 marca, kiedy to Ukraińcy uderzyli z największą siłą, do daty publikacji). Powołując się na niesprecyzowane bliżej źródła w Waszyngtonie sugerowano, że wzrost może osłabić wyborcze szanse Joe Bidena, stąd domniemany zakaz kontynuowania uderzeń przez Kijów.

Tylko blef

Biały Dom i Sekretariat Stanu nie potwierdziły jednak informacji o amerykańskich naciskach, a Ukraińcy demonstracyjnie ponowili naloty w ciągu kolejnej doby. Wicepremier Olha Stefaniszyna, odpowiedzialna w rządzie za kwestie współpracy z NATO i Unią Europejską, co prawda publicznie zaznaczyła, że „rozumie niektóre obawy sojuszników”, ale „obiekty energetyczne są uzasadnionymi celami z wojskowego punktu widzenia”, zaś jej kraj „walczy z agresją przy użyciu dostępnych możliwości” (co niektórzy odczytali jako zawoalowany przytyk do niedostatecznej pomocy sprzętowej Zachodu). Wygląda więc na to, że nawet jeśli jakieś negatywne sygnały pod adresem Ukrainy sformułowano, to nie wyszły one ze strony najwyższych władz USA i nie miały charakteru ultymatywnego – natomiast przyjaciele Rosji bardzo chcieli w oparciu o nie wykreować korzystne dla Kremla nastroje. I, być może, wymusić tym blefem faktyczne wstrzymanie lub przynajmniej ograniczenie ofensywy wymierzonej w rosyjskie rafinerie.

Reklama

Ten plan raczej spalił na panewce. Tym bardziej, że na początku bieżącego tygodnia światowe ceny ropy oraz paliw były raczej stabilne. Analitycy wskazywali natomiast, że lekkie wahnięcia w górę mogą wynikać nie tyle z ataków na sektor petrochemiczny w Rosji, co głównie z innych czynników. W tym, w pierwszym rzędzie, z wciąż bardzo niestabilnej sytuacji na Bliskim Wschodzie (m.in. nowych ataków Hutich na żeglugę cywilną na Morzu Czerwonym) oraz z decyzji Moskwy, by ciąć wydobycie w II kwartale (dla wywiązania się z obietnic złożonych na forum OPEC+). Jeśli więc szukać ośrodków politycznych, odpowiedzialnych za ewentualny wzrost cen na stacjach benzynowych – to Kijów plasuje się na tej liście bardzo daleko. A chętni do wypełnienia na zachodnich rynkach luki po Rosjanach pewnie już kombinują, jak zwiększyć swoją produkcję benzyny i oleju do diesla.

Czytaj też

To oznacza, że „okołopaliwowy” problem Władimira Putina ma spore szanse narastać. Nakładając się na kłopoty, sprowokowane ostatnim atakiem terrorystów – czyli perspektywę wewnętrznej wojny z fanami radykalnych wersji islamu, która może stopniowo skonfliktować z władzą także lojalne do tej pory mniejszości etnoreligijne – niebawem zapewni rosyjskiemu dyktatorowi i jego ludziom sporo zgryzot, przyćmiewając radość z miażdżącego zwycięstwa w quasi-wyborach prezydenckich. A w kolejce czekają być może inne, złe wieści. Wszak Ukraińcy raczej nieprzypadkowo celują ostatnio rakietami w okręty, zdolne przerzucać duże ilości zaopatrzenia, czyli w jednostki desantowe. Trudno nie traktować tego jako preludium do kolejnego uderzenia, w infrastrukturę kolejowo-mostową łączącą Krym z Rosją – i do paraliżu zaopatrzenia półwyspu. Gdyby to się udało, utrzymanie go w rosyjskich rękach stanie pod poważnym znakiem zapytania, niezależnie od wyników spodziewanej ofensywy lądowej najeźdźców na północnym odcinku frontu.

W Rosji rzeczywistość skrzeczy. I warto mieć to na uwadze, gdy Kreml znów będzie prężył muskuły i straszył nas swą wyimaginowaną potęgą. Bo że będzie, to pewne. Cóż innego mu pozostało?

Witold Sokała

Reklama

Komentarze

    Reklama