Reklama

Wywiady

Wszystko, co musisz wiedzieć o handlu emisjami. Ekspert wyjaśnia krok po kroku [WYWIAD]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay
Autor. Pixabay

Kto przyznaje uprawnienia do emisji dwutlenku węgla? Na co idą pieniądze z ich sprzedaży? Czy Polska może nie płacić za emitowanie CO2? Na te wszystkie pytania odpowiada Marcin Kowalczyk z WWF Polska.

Jakub Wiech: Kto wydaje uprawnienia do emisji CO2? I jaką one mają formę?

Marcin Kowalczyk, WWF Polska: Uprawnienia do emisji mają formę elektroniczną. To są dokumenty oraz instrumenty finansowe, które są wydawane przez Komisję Europejską. Są zapisane w rejestrze Unii. Każdy podmiot, który chce mieć prawo do obrotu tymi instrumentami, musi dysponować kontem w rejestrze Unii Europejskiej. To centralny rejestr europejski, polską część tego rejestru prowadzi Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE).

Co musi zrobić polska spółka energetyczna, żeby nabyć takie uprawnienie do emisji?

Musi złożyć stosowny wniosek do KOBiZE. Następnie zostanie zarejestrowana, zostanie otwarte jej subkonto w rejestrze i na tym koncie będą zapisywane te uprawnienia.

A czy podmioty które nie są objęte koniecznością wykupu tych uprawnień mogą być ich właścicielami?

Tak, mogą być właścicielami, mogą je nabywać. Ale to służy również temu, żeby to był faktyczny rynek handlu tymi uprawnieniami. Gdyby to były tylko te spółki, które w danym momencie potrzebują uprawnień do emisji, to mogłoby się okazać, że na przykład aukcje nie mogłyby się odbyć, bo nie byłoby dotyczącego popytu na sprzedawane w danym momencie uprawnienia. Nie byłoby też możliwości wykorzystywania pewnych instrumentów finansowych, typu chociażby transakcje futures, które pozwalają spółkom zabezpieczyć się na przykład przed nieoczekiwanym wzrostem cen.

Jak wygląda proces emisji tych uprawnień? Kto decyduje, ile ich będzie i do kogo one trafią?

Gdy powstawał ten system na perspektywę lat 2013-2020, to na podstawie emisji z roku 2005, z pewnymi dostosowaniami, obliczono, ile tych uprawnień ma być. Potem stopniowo ilość tych uprawnień zmniejszano. Przyjęto do tego tak zwany liniowy wskaźnik redukcji emisji, który wynosił w pierwszym okresie, czyli do 2020 roku, 1,74% a teraz wynosi 2,2%. Co więcej, te uprawnienia zostały podzielone na swoiste pule państwowe. Każde państwo otrzymało stosowną swoją pulę uprawnień. Ponieważ mamy, co do zasady, system w pełni aukcyjny, to wszystkie uprawnienia powinny trafiać na giełdę i być sprzedawane na rynku pierwotnym. Aukcje organizuje Komisja Europejska, a dochody z tych aukcji są przekazywane państwom członkowskim po potrąceniu po potrąceniu drobnej opłaty za sprzedaż dla giełdy. Liczba uprawnień nie jest do końca podzielona wyłącznie ze względu na emisje. Istnieją jeszcze pule solidarnościowe, do których trafia pewna część uprawnień z tej ogólnej puli, podzielona pomiędzy uboższe państwa członkowskie. Najwięcej na tym zyskała Polska. To są uprawnienia, które są sprzedawane na aukcjach. Ale państwa członkowskie mają jeszcze prawo do tak zwanych derogacji. Są dwie przewidywane prawem derogacje. Pierwsza dotyczy przedsiębiorstw energochłonnych narażonych na ucieczkę emisji. Zakłada ona, że państwa mogą przyznać pewną pulę uprawnień za darmo tym podmiotom, które są narażone na ucieczkę emisji. Dla Polski jest około 60 milionów uprawnień. To nie jest mała ilość. Jest też druga derogacja, która w Polsce obowiązywała do roku 2019, ale w tym momencie z niej zrezygnowano. Są to mianowicie darmowe uprawnienia dla przedsiębiorstw, które będą dokonywały modernizacji swoich instalacji mających na celu odpowiednie zmniejszenie emisji. Przyznanie tych uprawnień następowało po rozliczeniu projektu. Polska korzystała z tego do roku 2019 natomiast, ale okazało się, że znacznej części tych uprawnień do emisji nie udało się w ramach derogacji wykorzystać. Przedsiębiorstwa nie były w stanie wykorzystać darmowych uprawnień, bo nie były w stanie przeprowadzić stosownych, odpowiednio przygotowanych procesów inwestycyjnych. Zamiast tego ma być stworzony tak zwany Fundusz Transformacji Energetyki, który ułatwi transformację przez przeznaczenie 40% środków, które są dochodem z systemu ETS.

Czyli w modelowym układzie państwo dostaje pewną pulę uprawnień i sprzedaje je swoim podmiotom objętym system ETS?

Nie do końca, bo można przecież zapytać, dlaczego państwo w ogóle ma je sprzedawać, zamiast jej rozdać? Poprawniej byłoby powiedzieć, że w modelowym układzie państwo dostaje środki ze sprzedaży pewnej puli uprawnień.

To skąd się bierze w takim razie tak gwałtowny skok cen uprawnień do emisji?

To bierze się z samego charakteru systemu. Ten system działa na poziomie instalacji. Każda instalacja, która znajduje się w systemie ma obowiązek umorzenia ilości uprawni równej jej emisją poprzednim roku. Natomiast nie ma obowiązku dotyczącego tego, skąd spółka ma wziąć sobie te uprawnienia. Nie mogą w związku, że polska spółka musi kupić je akurat na polskiej aukcji. Może je kupić na aukcji ogólnoeuropejskiej, może je kupić na aukcji niemieckiej, może je kupić na rynku wtórnym. Ale to działa również w drugą stronę: na polskiej aukcji uprawnienia może kupić każdy podmiot, który ma konto w systemie. To ma na celu taką uniwersalizację ceny i ograniczanie emisji na poziomie całej UE.

Czyli państwa urządzają aukcję i każdy podmiot, który jest zarejestrowany w unijnym systemie, może na tych aukcjach kupować uprawnienia?

Tak, ale są tylko naprawdę trzy rodzaje aukcji: polska, niemiecka i ogólnoeuropejska.

Dlaczego?

Co do zasady, aukcja miała być tylko jedna aukcja -- ogólnoeuropejska. Jednakże, gdy tworzono ten system, to trzy państwa stwierdziły, że chcą mieć prawo do organizacji własnej giełdy, chciały sprzedawać uprawnienia na własnej platformie. Tymi państwami były wtedy Polska, Niemcy i Wielka Brytania

Co się dzieje z pieniędzmi, które są pochodzą ze sprzedaży uprawnień?

Co do zasady zgodnie, z ustawą z ustawą o systemie handlu emisjami, środki te stanowią dochód budżetu państwa. Ale od tej zasady są wyjątki. Pierwszym wyjątkiem jest stworzony w 2019 roku Fundusz Rekompensaty Pośrednich Kosztów Emisji. To fundusz, który służył rekompensatą dla przedsiębiorstw energochłonnych za ponoszone koszty zakupu uprawnień do emisji. To jest jeden z mechanizmów, który ma zapobiegać ucieczce emisji i sprawić, żeby te podmioty, które właśnie są bardzo emisyjne miały szansę działać w warunkach w miarę rynkowych. Na to idzie 25% dochodów z aukcji, ale ta wartość była ograniczona kwotowo. Drugi wyjątek to jest 8 milionów złotych, które jest przeznaczane na działalność KOBiZE. Trzeci wyjątek to pieniądze na obsługę Funduszu Modernizacyjnego, które będą trafiały do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. W tym roku miało to być 4 miliony złotych, w przyszłym - 6 miliony, a docelowo ma to być 8 milionów złotych. Jest jeszcze Fundusz Wyrównywania Cen, który już nie otrzymuje dochodów oraz Fundusz Transformacji Energetyki, o którym wspominałem. Dodatkowo wczoraj została przyjęta w Sejmie ustawa osłonowa, która ma wykorzystywać 4 miliardy 100 milionów złotych z aukcji uprawnień do emisji.

Czy mamy kontrolę nad tym na co budżet państwa przeznacza środki z tytułu uprawnień do emisji?

Tu kolei wchodzi w grę ustawa o finansach publicznych, która nie pozwala wiązać bezpośrednio dochodów z wydatkami. To, co wpływa do budżetu państwa jest częścią tej ogólnej puli. Środki, które płyną do budżetu państwa nie są znaczone. Jednakże Polska ma obowiązek przedkładania raportów o wydatkowaniu co najmniej 50% dochodów z uprawnień do emisji lub ich równowartości na rzecz działań proklimatycznych, związanych na przykład z budową odnawialnych źródeł energii czy też promowaniem niskoemisyjnego transportu. Taki obowiązek spoczywa na każdym państwie UE. Do tej pory Komisja Europejska jeszcze nie zakwestionowała ani jednego raportu składanego przez Polskę. Ale pytanie, na ile są to działania nowe, a na ile to po prostu raportowanie czegoś, co i tak by miało miejsce.

Czy uprawnienia do emisji podnoszą nam ceny energii elektrycznej?

System ETS jest jednym z czynników, który przyczynia do podnoszenia ceny energii, ale nie można go przeceniać. Po pierwsze, to nie jest tak, że przedsiębiorstwa płacą w momencie emitowania. Nie, one muszą w odpowiednim momencie danego roku rozliczyć swoje emisje z roku poprzedniego. Jeżeli zabezpieczyły odpowiednią liczbę uprawnień, kiedy cena była dużo niższa, to poniosą z tego tytułu dużo niższe koszty. Jeżeli uzyskają uprawnienia z innego źródła, tak samo poniosą dużo niższe koszty. Więc nie można mówić, że cena uprawnień bezpośrednio wpływa na ceny energii. Pośrednia tak, ale nie bezpośrednio.

Czy ta polska pula uprawnień starcza na pokrycie potrzeb emisyjnych polskiej gospodarki?

Z danych, które widziałem w tym roku są to porównywalna wartości. W przyszłym roku już niekoniecznie musi tak być. Może pojawić się luka, ale to wymaga po prostu działań zmierzających do redukowania emisji. Zerowe emisje nie wymagają uprawnień.

Tyle, że neutralność klimatyczna to potężne wyzwanie. A czy możemy, dajmy na to, wyjść z systemu ETS?

Tak, ale tylko w jeden sposób: opuszczając Unią Europejską. To jest prawo wspólnotowe i bez opuszczenia UE nie możemy wycofać się z tego systemu. Poza tym, jest jeszcze jedna kwestia, którą trzeba wziąć pod uwagę. Nawet wyjście z Unii Europejskiej nie oznaczałoby, że nie będziemy ponosić kosztów ETS, nawet jeżeli nie będziemy im bezpośrednio podlegać. Polska gospodarka jest bardzo mocno powiązana z gospodarką unijną, w związku z tym możemy podlegać pod tworzony właśnie system tak zwanego węglowego podatku granicznego, czyli CBAM. Ten mechanizm, który będzie nakładany na szereg sektorów i cena tam będzie równoważna cenie ETS. Także nawet to, że wyjdziemy z Unii Europejskiej nie oznacza, że polskie przedsiębiorstwa nie będą ponosić tego kosztu.

Czyli jedynym rozwiązaniem polskiego problemu z ETS jest redukcja emisji?

Tak jest.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Reklama

Komentarze

    Reklama