Reklama

Portal o energetyce

ME proponuje zwiększenie obowiązku zakupu "zielonej energii"

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Ministerstwo Energii zaproponowało zwiększenie obowiązku zakupu „zielonej energii” z 17,5 proc. w tym roku do 18,5 proc. w 2019 r. i 19,5 proc. w 2020 r. Według ME propozycja minimalizuje wpływ systemu wsparcia dla OZE na ceny energii dla konsumentów.

Zgodnie z działającym od 2005 r. systemem wsparcia odnawialnych źródeł energii, opartym o tzw. zielone certyfikaty, sprzedawcy energii do odbiorców końcowych muszą legitymować się odpowiednią ilością "zielonej energii" w sprzedanym wolumenie, poświadczonej tzw. zielonymi certyfikatami. Poziom ten na dany rok został ustalony w ustawie o OZE z 2015 r., ale może być zmieniony w drodze rozporządzenia. Sprzedawcy kupują certyfikaty na rynku, generując w ten sposób wsparcie - dodatkowy przychód dla wytwórców ze źródeł odnawialnych, którzy dostają certyfikaty za każdą MWh wyprodukowanej energii. System ten obejmuje istniejące źródła, nowe OZE będą wchodzić do nowego systemu wsparcia, opartego o aukcje, który wprowadziła ustawa z 2016 r.

W projekcie odpowiedniego rozporządzenia, które w tym tygodniu ME przedstawiło do konsultacji poziom obowiązku wzrasta z 17,5 proc. w tym roku do 18,5 proc. w 2019 r. i 19,5 proc. w 2020 r. Utrzymany zostanie natomiast wynoszący 0,5 proc. dodatkowy obowiązek dotyczący biogazu z biogazowni rolniczych. Ministerstwo tłumaczy ustalenie takich poziomów chęcią zminimalizowania wpływu systemu wsparcia dla OZE na ceny energii dla konsumentów. ME szacuje, że przy proponowanym wzroście odbiorcy w 2018 r. zapłacą dodatkowo 1,10 zł/MWh, a w 2020 r. - 1,38 zł/MWh.

Jak powiedział PAP wiceprezes Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej Tomasz Podgajniak, propozycja ministerstwa to ruch w dobrym kierunku, ale zbyt ostrożny i zachowawczy z punktu widzenia inwestorów z branży OZE. Podgajniak przypomniał, że sama doktryna opartego o certyfikaty systemu wsparciu zakłada, że poziom obowiązku będzie wzrastał wraz z rosnącym potencjałem wytwórczym OZE. Zaznaczył jednocześnie, że tak się działo przez pierwsze lata działania, potem - na początku dekady przez szereg lat ówczesny rząd obowiązku nie podnosił. "Poskutkowało to rujnującą rynek nadwyżką certyfikatów. Również w kolejnych latach podaż certyfikatów była znacząco większa niż popyt wynikający z poziomu obowiązku. W 2017 r. obowiązek obejmował niecałe 19 TWh, a potwierdzona certyfikatami produkcja - ok. 22 TWh" - podkreślił Podgajniak. Nadpodaż certyfikatów przełożyła się na spadek ich ceny, czyli spadek wsparcia, jakie otrzymują producenci.

"Intencję ministra energii rozumiem tak, że chciałby małymi krokami, nie wywołując skokowego wzrostu cen energii - bo koszty wsparcia przekładają się na końcu na cenę u odbiorcy - przywrócić na tym rynku równowagę. To krok w dobrym kierunku ale zbyt zachowawczy, bo nie przyniesie skutku, którego oczekują inwestorzy z branży OZE - przywrócenia racjonalnych zasad systemu wsparcia. Wszyscy są pod kreską, z widmem bankructwa, ale przywrócenie równowagi takimi krokami zajęłoby więcej czasu, niż system certyfikatów będzie w ogóle obowiązywał" - powiedział Podgajniak.

Andrzej Rubczyński z think-tanku Forum Energii również ocenia, że podnosząc poziom obowiązku, rząd przede wszystkim próbuje ograniczyć nadwyżkę zielonych certyfikatów na rynku i naprawić nieco ten system poprzez zwiększenie popytu, co skutkuje wzrostem wartości certyfikatu.

"Jest wiele podmiotów, szczególnie małych, nawet rodzinnych farm wiatrowych, których kondycja finansowa zależy od wartości certyfikatów. One szczególnie ucierpiały w wyniku wieloletniej nadpodaży i niskich cen certyfikatów. To rodzaj gestu w ich stronę, żeby po prostu mieli pieniądze na spłatę kredytów" - powiedział PAP Rubczyński.

W jego ocenie taki ruch może też mieć pewien wpływ na zwiększenie produkcji z OZE. Są instalacje, np. biomasowe, które zostały wybudowane, ale ich operatorzy wstrzymują się z uruchomieniem czekając na lepsze czasy. "Jeżeli wartość certyfikatów się odbuduje to zostaną oni zachęceni do uruchomienia tych źródeł. To może nieco zmniejszyć deficyt zielonej energii, jaki się zapowiada na rok 2020" - uważa Rubczyński.

Podkreślił jednocześnie, że jeżeli rząd chce naprawdę dać impuls rozwojowy dla OZE, to powinien skoncentrować się na aukcjach i kierować na nie duże wolumeny energii. Dotyczy to zwłaszcza fotowoltaiki, bo ta jest bardzo potrzebna do bilansowania systemu w czasie letnich szczytów - zaznaczył.

(PAP/jk)

Reklama

Komentarze

    Reklama