Rok 2019 był najcieplejszym w historii pomiarów temperatury w Polsce - mówi w rozmowie z red. Jakubem Wiechem klimatolog prof. Mirosław Miętus.
Jakub Wiech: Jak rok 2019 wypada, jeśli chodzi o pomiary temperatury?
Profesor Mirosław Miętus: Krótko mówiąc: dramatycznie. Rok 2019 był najcieplejszym w historii pomiarów meteorologicznych w Polsce, a historia ta jest bardzo długa. Średnia temperatura dla obszaru całej Polski wynosiła 10,2 stopnia Celsjusza. Przekroczona została bariera 10 stopni – nigdy w historii tej wartości nie przekroczono. Do tej wartości należy się ustosunkować na tle okresu 1851-2020, czyli na tle okresu, który jest uznawany za czas instrumentalnych pomiarów prowadzonych równomiernie na tle całego globu, posługuje się nim IPCC. W tym przedziale czasowym nie znajdujemy w Polsce roku cieplejszego, a ostatnie dwie dekady są najcieplejszymi dekadami w historii pomiarów.
Na te dane można też spojrzeć z perspektywy różnych miast. W Gdańsku pomiary rozpoczęto na początku XVIII wieku, od 1740 roku nie budzą one zastrzeżeń metodologicznych i w tej skali rok 2019 również był najcieplejszym w historii. Średnia temperatura w Gdańsku wyniosła wówczas 10 stopni Celsjusza.
Anomalia temperatury w roku 2019 w stosunku do normy 1981-2000 jest równa 1,9 stopni Celsjusza. Patrząc na klasyfikacje warunków termicznych w poszczególnych krainach geograficznych kraju, to również możemy powiedzieć, że w każdej z nich rok 2019 był najcieplejszy w historii pomiarów. Jeśli zaś chodzi o klasyfikację termiczną, to rok miniony był „ekstremalnie ciepły”.
W jakim miesiącu było najcieplej?
Najcieplejszym miesiącem 2019 roku był czerwiec. Czerwiec charakteryzował się na obszarze całego kraju najwyższą średnią miesięczną temperaturą powietrza, wyżsżą od tej zarejestrowanej w lipcu i sierpniu, które jeśli spojrzymy na nie z punktu widzenia średnich wieloletnich należą do najcieplejszych miesięcy. Czerwiec charakteryzował się także najwyższymi wartościami anomalii temperatury w stosunku do norm wieloletnich. Anomalia ta wynosiła dla Polski +5,5 stopni Celsjusza. Długotrwała fala ciepła, która zaczęła się na przełomie pierwszej i drugiej dekady czerwca i trwała praktycznie do końca miesiąca. Falą ciepła określa się temperaturę, która jest powyższej tzw. kwantyla 95-procentowego, ten próg jest uznawany przez IPCC za próg występowania ekstremów klimatycznych. Drugi taki czas to okres na jesieni, gdzie mieliśmy krótszą falę ciepła, ale również przekraczającą wartość krytyczną. W roku 2019 w większości stacji na terenie Polski rzadko kiedy temperatura spadała poniżej drugiego progu odnoszącego się do temperatur minimalnych, czyli progu kwantylu 5-procentowego. To były przypadki, które trwały 1-2 dni. To pokazuje jak gorąco było.
Kiedy w historii polskich pomiarów dostrzeżono, że zaczęło robić się ciepło?
W skali pomiarów powojennych, od 1951 roku – bo te pomiary zapewniają „gęstą” informację obejmującą powierzchnię całego kraju – można stwierdzić, że na początku pierwszej dekady drugiej połowy XX wieku dominowały lata chłodne, często klasyfikowane jako chłodniejsze od normy z lat 1981-2010. Zmiana zaczyna następować pod koniec lat 80-tych. Ale i wtedy trafiały się lata, które były chłodne, np. rok 1987 czy rok 2010 z bardzo zimną zimą, jedyną taką zimą w XXI wieku. Biorąc pod uwagę klasyfikację rangową dla okresu XXI wieku, to temperatura jedynie w roku 2010 była poniżej normy wieloletniej, a w każdym innym roku była powyżej normy, a w roku 2019 przekraczała normę o 1,9 stopnia Celsjusza.
Dla dekady 1951-1960 średnia temperatura wynosiła 7,25 stopnia C, dekada 1991-2000 to już 7,91 stopnia, a niepełna dekada 2011-2019 osiągnęła wynik 9,26 stopnia. Widać zatem systematyczny wzrost temperatury. Natomiast dla klasyfikacji nowych wartości klimatycznych używa się tzw. nowych okresów normalnych, czyli trzydziestoletnich, które pokazują, że średnia temperatura w okresie 1951-1980 to było 7,2 stopnia, 1961-1990 to 7,3 stopnia, 1971-2000 7,6 stopnia 1981-2010 to 7,9 stopnia i dla okresu 1990-2019 to 8,72 stopnia. To pokazuje jak dramatycznie zmieniają się warunki, bo pokazuje, że średnia wieloletnia temperatura zmieniła się w okresie ostatnich 60 lat o 1,5 stopnia. To jest systematyczna zmiana. W historii naturalnej Ziemi zmiana o takie wartości trwała dziesiątki tysięcy lat i nie było wtedy na planecie człowieka.
A jak w 2019 roku wyglądała sytuacja z opadami?
Na większości obszaru kraju widać poważny deficyt opadu, który trwał bądź cały rok, bądź od połowy wiosny do końca roku. Dla przykładu: w Kaliszu, a więc w Wielkopolsce, czyli ważnym obszarze rolniczym, do połowy kwietnia suma opadów przekraczała nieznacznie normę, natomiast później zaczęła się rozwijać sytuacja – początkowo – lekkiego deficytu opadów, a od początku czerwca zaczął się okres posuchy. Na koniec roku deficyt opadów w stosunku do normy wynosił prawie 150 milimetrów w stosunku do normy, która wynosiła 500 mm.
W Kozienicach deficyt wyniósł ok. 10%, w Krakowie 5%, w Legnicy 10%, w Lublinie 5-7%, w Łodzi deficyt sięgnął 30%, w Nowym Sączu 10%, w Opolu 12%.
Historia obserwacji meteorologicznych pokazuje, że system hydrologiczny w Polsce jest bardzo wrażliwy i reaguje bardzo skrajnie w bardzo krótkim czasie. Przypomnę tutaj rok 2010, gdy na Wiśle walczyliśmy z powodzią i następny rok 2011, gdy w Warszawie do Wisły można było wejść w kaloszach.
Dziękuję za rozmowę.
Prof. dr hab. Mirosław Miętus - fizyk, oceanograf i klimatolog, pracownik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej PIB, autor wielu prac z zakresu detekcji klimatu Polski, ekspert Światowej Organizacji Meteorologicznej i Globalnego Systemu Obserwacji Klimatu, reprezentant Polski na sesjach plenarnych Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC).
Na pietrze gdzie pracuje, a jest to jednostka klasy A mam 4 profesorów. Żadnemu bym nie zaufał jeśli chodzi wiedzę, która miałaby być podstawą decyzji finansowej.
Proponuję przestać roztrząsać na portalu czy zmiana jest czy nie. Decyzje zostały podjęte, jest wyraźny trend w polityce (dla mnie irracionalny). Oczekiwał bym realnej dyskusji na temat tego co w Polsce ma sens. Mamy swoje położenie, swoje możliwości. Czy więc bezmyślnie pchać kasiorę w solary czy raczej gruntowe pompy ciepła (gdzie to ma uzasadnienie). Jak zachowa się cały system w sytuacji zjawisk katastrofalnych, czy też wojny gdzie wszelkie dalsze powiązania będą odcięte. Nas nie stać na małpowanie od niemca czy francuza. Mamy swoją szerokość geograficzną i określony zasób. Na tym się skupmy. Reszta to bełkot a la Greta. Liczmy, symulujmy, planujmy, a nie bijmy pianę, bo czas jest określony.
Skoro jest irracjonalny to nie nad czym dyskutować, tylko zwyczajnie go odrzucić. Jeśli nie jest to z różnych powodów możliwe, należy lawirować i grać a czas dopóki trendy się nie odwrócą.
Określenie irracjonalny jest najłagodniejsze z możliwych. Węgiel out, atom out, postępująca dezindustrializacja Europy, zanikanie klasy średniej (może o to chodzi, żeby Grube Misie zarobiły na globalizacji). Byle zabawkę dla dziecka wozimy z drugiego końca świata, przemysły konieczne do funkcjonowania gospodarki jak cementownie, wydobycie miedzi, chemia czy hutnictwo żelaza jest tak obłożone podatkami związanymi z emisją CO2, że niedługo będziemy stawiać huty/cementownie w Afryce, na Ukrainie, bo w UE będzie "domiar klimatyczno - ekologiczny". Nie twierdzę, że kierunek ekologiczny jest zły - każdy chciałby pić czystą wodę i oddychać nieskażonym powietrzem i do tego trzeba dążyć. Ale ta rewolucja industrialno - klinatyczna zaczyna coraz częściej obfitować w absurdy nie mające wiele wspólnego z ekologią: 1) auta na LNG/CNG dają praktycznie nietoksyczne spaliny (a LNG staje się tani i łatwo dostępny) 2) wszechogarniająca chemizacja życia jest wielkim problemem, któremu poświęca się relatywnie mało uwagi, bo cała uwaga skupiona jest na CO2 3) problemem narastającym w zastraszającym tempie jest smog elektromagnetyczny - tutaj nikt nawet nie próbuje dyskutować o problemie, a naukowcy biją na alarm od lat. Ja rozumiem, że silnik spalinowy stał się powszechną technologią i kraje wysokorozwinięte chcą chronić swój przemysł motoryzacyjny, ja rozumiem że są różne lobbies i każde ciągnie w swoją stronę, ale to wszystko staje się coraz bardziej absurdalne. Niektóre pomysły są wzajemnie sprzeczne i cała ta rewolucja staje się coraz bardziej chaotyczna. Niemcy wyłączyły atom, wywaliły węgiel, produkują solary i wiatraki, ściągają gaz z Rosji i chciałyby, żeby cała UE powielała ich pomysły. Dla nas jednoczesne wywalenie węgla, wywalenie atomu i rezygnacja z paliw ropopochodnych w transporcie jest trudna do wyobrażenia w krótkim czasie. Szykanują węgiel i atom, bo chcą sprzedawać solary, wiatraki i rosyjski gaz, a rewolucja w napędach ma zwiększyć próg wejścia do motoryzacji dla nowych konkurentów. Ale dla krajów takich jak PL to neokolonializm. Będziemy zasuwać za miskę ryżu, żeby zarobić na technologie, których nie mamy.
W X - XI wieku rosły w Polsce mandarynki, a z winogron powszechnie tłoczono wino, co potwierdzają źródła pisane i archeologiczne. Grenlandia swą nazwę bierze od zielonych lasów, a całkiem licznie zamieszkujący ją ludzie żyli stosunkowo dostatnio (to też fakty potwierdzone naukowo). Ostatni stali mieszkańcy opuścili tę wyspę w XIV wieku, gdy zamarzły nawet porty. Ochłodzenie dotarło do Polski w połowie XVII wieku, nałożyło się na potop szwedzki i wspólnie z nim załamało naszą gospodarkę. W tych czasach zimą do Szwecji przez Bałtyk jechało się saniami, a na środku zamarzniętego morza stawiano co roku sezonową karczmę. Wynikało by z tego, że zmiany klimatu daleko przekraczające banalne 1,5 stopnia trwały ostatnio po jakieś 500 lat, a nie dziesiątki tysięcy. No chyba, że cytrusy rosną na lodzie. Osobiście - nie sądzę, ale nie jestem ekologiem, więc się pewnie nie znam.
1,5 stopnia ocieplenia co 60 lat daje banalne 15 stopni ocieplenia za 600 lat. Tu nie chodzi o wielkość zmiany tylko o szybkość zmiany.
Dożyliśmy takich czasów, gdy co drugi Janusz internetu posiada tak wielkie mniemanie o swojej tajemnej wiedzy pozyskanej z youtuba i wikipedii, że nie zawaha się w komentarzach pouczać profesora, który studiuje dane zagadnienie przez całą swoją karierę.
Przysłowiowy profesor z pietyzmem bada mikroskopijny wycinek pewnego zagadnienia (bo jak inaczej nazwać 60 czy nawet 150 lat wobec wieku ziemi), wyciąga jakieś wnioski, uogólnia je na całość zagadnienia, ekstrapoluje w daleką przyszłość i oznajmia: koniec jest bliski. Podchwytuje to biedna Greta i krzyczy "AAAAAA!!! Wszyscy zginiemy!!! Hałderju!". W tym momencie wkraczają politycy, dekretują ustawy, normy i technologie, a wszystko ze znaczkiem koszerne/halal/eko/jakośtak jest oczywiście trzy razy droższe i trzy razy mniej trwałe (i nijak się ma do ekologii, ale tu już się czepiam) i do kupienia tylko w konkretnych miejscach. No wybacz, nie trzeba wikipedii i youtube, żeby podejrzewać, że w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego. Przypomina mi się też coś o wykradzionych emailach z jakiegoś poważnego ONZowskiego instytutu, z których wynikało, że cała klimatologia to jedna wielka ściema. Było to dość istotne dla sprawy, dlatego już nikt o tym nie pamięta - w związku z czym pewnie się nie wydarzyło i nie będę tu o tym pisał.
Widzisz, Twoim błędem jest czczenie autorytetów. Dobrze uczyć sie od innych, słuchać specjalistów. Ale nie ma ludzi nieomylnych, wielu jest też niestety mniej czy bardziej nieuczciwych, a prawda - cytując klasyka - " leży tam, gdzie leży". Po prostu myśl sam, w koncu jestes homo sapiens.
Nieprawdziwe jest twierdzenie Pana Profesora nt powolności wcześniejszych zmian średniej temperatury ("kilkadziesiąt tysięcy lat"). Ostatnia epoka lodowcowa skończyła się w Polsce ok. 12 tysięcy lat temu, a w ciągu tego czasu kilkukrotnie notowano temperatury wyższe i niższe niż obecnie. Poza tym poziom morza (oceanu światowego) był niższy przynajmniej o kilkadziesiąt metrów. A w szczytowym okresie zlodowaceń plejstoceńskich - nawet przeszło 150m niższy....