Reklama

Klimat

Nie, Panie Profesorze. Nie można panikować, trzeba działać [RECENZJA]

Edvard Munch "Krzyk"/Domena Publiczna
Edvard Munch "Krzyk"/Domena Publiczna

Film dokumentalny o polskim klimatologu profesorze Szymonie Malinowskim pt. „Można panikować” staje się powoli hitem Internetu. Jednak nie można zgodzić się na jego tytułowe przesłanie i całościowy wydźwięk – panika to ostatnia rzecz, której potrzebujemy w walce ze zmianą klimatu.

Film o klimacie

Gdyby film „Można panikować” był jedynie naukową satyrą na polską klasę polityczną, zapewne zostałby wykorzystany jako potężna broń w toczącej się kampanii prezydenckiej. Pojawiające się w nim wypowiedzi Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Donalda Tuska, Krzysztofa Tchórzewskiego czy Janusza Korwin-Mikkego na temat zmian klimatu oraz ludzkiej odpowiedzialności za nie doskonale nadają się do spotów wyborczych.

Ale dokument ten jest czymś znacznie ambitniejszym i głębszym. To historia życia sławnego polskiego klimatologa prof. Szymona Malinowskiego, życia rozpiętego między codziennymi sprawami a kwestią globalnej zmiany klimatu.

Przyznam, że mam problem z oceną tego filmu, który zasadza się na dwoistości jego postrzegania. Patrząc na „Można panikować” wyłącznie jako na twór kinematografii, mamy do czynienia z ciekawym eksperymentem, osadzającym – zdawałoby się – trudny do wychwycenia i zobrazowania problem zmiany klimatu na płaszczyźnie życia jednego pokolenia, którego przedstawicielem jest narrator – prof. Malinowski. Jego komentarze i uwagi, wzbogacone o poszczególne ujęcia, dają widzom realny dowód na to, że globalne ocieplenie nie jest czymś abstrakcyjnym, nieuchwytnym, widocznym tylko w opasłych wolumenach trudnych do zrozumienia danych statystycznych. To faktycznie zachodzący proces, który wkrada się w rozmaite zakamarki ludzkiego życia, zmieniając je diametralnie. Widoczne na filmie ujęcia z wyschniętymi rzekami i zbiornikami wodnymi, drzewami, które zastąpił beton czy nostalgicznymi kronikami minionych, śnieżnych zim nie są dziełem komputerowej animacji, a rzeczywistością, w jakiej przychodzi nam, ludziom współczesnym, żyć. Pod tym względem „Można panikować” zasługuje na najwyższe wyrazy uznania – trudno bowiem znaleźć drugi film, nakręcony niewielkim nakładem środków, który tak jasno dawałby do zrozumienia, że klimat Ziemi się zmienia – gwałtownie i kompleksowo – a zmiana ta jest spowodowana działalnością człowieka. I jej pokłosie jest już odczuwalne – nawet dla Polaków.

Klimatyczny film

Jednakże na „Można panikować” trzeba też spojrzeć jako na naukowe świadectwo, będące przesłaniem specjalisty do szerszej publiczności. I pod tym kątem patrząc do filmu można już mieć szereg zarzutów.

Przede wszystkim, nie sposób zgodzić się na apokaliptyczny wydźwięk tak samego dzieła, jak i jego tytułu. Tak, obecna zmiana klimatu będzie miała bardzo poważne konsekwencje dla ludzkości, dla niektórych państw, miast czy sektorów - nawet katastrofalne. Ale nie jest to równoznaczne z zagładą gatunku czy końcem świata. A to właśnie taki scenariusz zdaje się wróżyć prof. Malinowski pokazując w jednej ze scen na zatłoczoną arterię komunikacyjną Warszawy i mówiąc „To jest koniec świata, to co tutaj widzimy. To jest początek końca świata”.

„Teraz wszystkie pokolenia będą miały gorzej, chyba, że to zatrzymamy. O ile będą te następne pokolenia” – dodaj badacz.

Filmowy klimat

Tymczasem, w oparciu o posiadane obecnie dane, nie można stwierdzić, że zachodzące globalne ocieplenie będzie skutkować tak drastycznymi konsekwencjami, jak upadek człowieka. „Żadne wiarygodne ciało naukowe nie stwierdziło, że zmiana klimatu zagraża upadkiem cywilizacji czy wyginięciem rodzaju ludzkiego (…). Nie jest tak, że klimat nie ma znaczenia, po prostu jego wpływ jest przyćmiony innymi wskaźnikami” – napisał w swym artykule dla Forbesa Michael Shellenberger, publicysta zajmujący się kwestiami ochrony klimatu.

Shellenberger w swoim tekście wylicza, że zmiana klimatu i jej następstwa mają ograniczony wpływ na bezpieczeństwo ludzi na świecie. Dodaje jednak, że nie jest to wytłumaczenie dla zaniechania działań na rzecz powstrzymania globalnego ocieplenia. „Zmiana klimatu może być niebezpieczna dla miliona gatunków na całej planecie, z czego połowa to ssaki (…). Ale nie jest tak, że kładziemy na szali nasze własne istnienie ze względu na wymieranie (…). Maniakalne skupienie się na klimacie odciągnie naszą uwagę od innych zagrożeń (…).” – dodaje. „Jest mnóstwo przestrzeni między apokalipsą klimatyczną oraz zaprzeczaniem antropogenicznej zmianie klimatu” – podkreśla.

Profesor Malinowski tłumaczył swego czasu w rozmowie z Energetyka24, że według niego przestrzeganie przed klimatyczną apokalipsą może być sposobem zainteresowania ludzi kwestią konsekwencji zmiany klimatu. „Teraz zmiana klimatu jest etapie, na którym powinniśmy prowadzić szerokie rzeczywiste działania zapobiegawczo-dostosowawcze. My jednak jesteśmy na etapie rozmowy. Nie możemy szukać rozwiązań na podstawie starego paradygmatu (…). Zagłada klimatyczna może nastąpić szybko, z tym, że to nie będzie tak, że zmiana klimatu nasz zabije, ale my ignorując ją, nie ograniczając jej i nie przystosowując się do niej przestaniemy mieć możliwość funkcjonowania w obecnych ramach” – wskazywał.

Ton ten pobrzmiewa również w „Można panikować”, gdzie profesor Malinowski stawia się w roli lekarza od klimatu i tworzy następującą metaforę: „Lekarz nie mówi: umrzesz jutro. Lekarz mówi: możesz umrzeć, jeśli nie podejmiesz leczenia. Lekarz mówi, co zrobić, żeby się wyleczyć”.

Jednakże w „Można panikować” brakuje tego „leczenia”, brakuje recept na obecny stan klimatu. Zamiast tego widz dostaje przyzwolenie na panikę, oparte na wrażeniu, że zostało nam, ludziom, jeszcze maksymalnie kilkadziesiąt lat. Padające w filmie sugestie pokroju „ograniczyć nasze oczekiwania do spraw i rzeczy, które są ważne” brzmią jak sugestie dotyczące spędzania dni prawdziwie ostatecznych. Całość dopełnia nawiązanie do serii dokumentów pt. „Katastrofa w przestworzach”, a konkretnie do wspólnego dla wielu odcinków tej serii momentu, w którym piloci statku powietrznego przestają panować nad maszyną, prowadząc siebie i pasażerów ku nieuchronnej zagładzie.

Na takie postawienie sprawy trudno się zgodzić. Tak, postępująca zmiana klimatu zasługuje na miano „katastrofy klimatycznej”, ale uznanie jej za równoznaczną z zagładą ludzkości jest przesadzone. Alarmistyczne zapowiedzi i prognozy mogą w tym przypadku spowodować potężną reakcję społeczną. Jednym z argumentów osób negujących antropogeniczny charakter zmian klimatu są bowiem wszystkie zapowiedziane przez media apokalipsy – tematy te, angażując silne emocje, przebijały się na nagłówki gazet i portali, a po przekroczeniu spodziewanego terminu zagłady dziennikarze po prostu o nich zapominali. Niestety, w oczach społeczeństwa takie zachowanie podkopało zaufanie zarówno do środków masowego przekazu, jak i naukowców (wielokrotnie bowiem dziennikarze starali się nadać swym alarmistycznym materiałom naukowy wydźwięk). Dlatego też do tematu globalnego ocieplenia warto podejść z należytą powagą i niuansowaniem – zwłaszcza, że jak słusznie zauważył Michael Shellenberger, między przepowiadaniem klimatycznej apokalipsy a klimatycznym denializmem jest spore pole do popisu.

Płaszczyzny tej nie warto zapełniać paniką. Człowiek spanikowany popełnia błędy, bo nie myśli racjonalnie. Kieruje nim instynkt przetrwania, który nie zawsze wybiera najlepiej, kieruje się intuicyjnymi wskazówkami – często jednak najbardziej oczywiste wybory są tymi najgorszymi. Płonącego oleju w kuchennym garnku nie wolno gasić wodą, choć to nakazywałby odruch. Takie działanie może spowodować wybuch i w efekcie – pożar całego mieszkania.

Klimat na film

„Lepiej zrobić coś dziś niż nic nie robić” – mówi w filmie prof. Malinowski. Moim zdaniem „robić coś” to jednak za mało. Należy robić coś z sensem, z nastawieniem na konkretny efekt, używając do tego sprawdzonych narzędzi. My, ludzkość, mamy narzędzia do tego, by walczyć ze zmianą klimatu. Mamy rozwinięte technologie niskoemisyjne: jądrowe i odnawialne. Potrafimy projektować polityki gospodarcze w kierunku niskoemisyjności czy nawet: neutralności klimatycznej. Znamy słabe strony naszej gospodarki. Tak, mamy ogromny problem z wdrażaniem tych rozwiązań w skali globu, co jest widoczne w statystykach emisyjnych z ostatnich kilkudziesięciu lat. Ale nie możemy w tym momencie pozwolić sobie na luksus szaleństwa. Nie warto i nie można panikować. Odnosząc to do metafory, której użył sam profesor Malinowski, czyli do serii „Katastrofy w przestworzach”: czy panika załogi pomogła w zapobiegnięciu jakiejkolwiek katastrofie?

Rozumiem, że dla profesora Malinowskiego panika jest tym, czym dla Hamleta maska szaleństwa – środkiem do osiągnięcia celu. W przypadku naukowca chodzi o impuls grozy dla społeczeństwa. Ale ten impuls przyjdzie i tak, w miarę jak zmiana klimatu trawić będzie kolejne ekosystemy. Panikowanie w tym momencie wystawia nas wszystkich na szereg niebezpieczeństw: możemy zmarnować jeszcze więcej czasu zmieniając się w kronikarzy coraz to widoczniejszych zmian, możemy dać się złapać na lep klimatycznym populistom, możemy – przesyceni strachem – popaść w otępienie i rezygnację.

Naukowcy oraz aktywiści czy dziennikarze zajmujący się zmianą klimatu mogą czuć frustrację widząc brak ogólnoświatowej reakcji na ostrzeżenia, które regularnie podnoszą. Ale wyjście z tej sytuacji poprzez wzniecanie paniki to pójście na łatwiznę. Należy zastanowić się, jak przeformatować obecne kanały dotarcia do społeczeństwa, jak zmienić aktywizm, jak poprawić stan dziennikarstwa, innymi słowy: jak wywierać jeszcze większą presję na decydentów. Przerażonymi ludźmi manipuluje się bardzo łatwo. Ludźmi, którzy znają naturę problemu, jaki ich dotyka, wiedzą, o czym mówią i co chcą osiągnąć, manipulować się nie da. Dlatego też: nie, Panie Profesorze. Nie można panikować. Trzeba działać.

Reklama

Komentarze

    Reklama