Reklama

Atom

Katastrofa, której mogło nie być. Minęło 35 lat od awarii w Czarnobylu

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Dokładnie 35 lat temu doszło do katastrofy jądrowej w Czarnobylu.

W sobotę 26 kwietnia 1986 roku o godzinie 1:23 w bloku energetycznym nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni jądrowej doszło do wypadku – przegrzany reaktor RBMK-1000 spowodował wybuchy wodoru, pożar i rozprzestrzenienie się substancji promieniotwórczych. W następstwie skażeniu uległ obszar prawie 150 tysięcy kilometrów kwadratowych, nad całą Europą zawisła radioaktywna chmura, a 350 tysięcy osób zostało przesiedlonych.

Dlaczego to katastrofy tej w ogóle doszło? Przyczyn było kilka. Za najważniejszą z nich należy uznać błędy konstrukcyjne samego reaktora, który był dostosowany do celów wojskowych, czyli produkcji plutonu. Z tego względu, jednostka ta łatwo się rozszczelniała, była niestabilna przy małej mocy, a z kolei w razie awarii jej moc rosła samoczynnie.

Ale owej feralnej nocy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej oraz już po katastrofie doszło też szeregu innych tragicznych błędów, za które winę ponosi system rządzący ZSRS.

W nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku jednostka ta była poddawana testom, które miały wykazać jak długo można awaryjnie zasilać reaktor. Takich prób w ogóle nie powinno się przeprowadzać na jednostce typu RBMK. Za nadzór nad eksperymentem odpowiadał Anatolij Diatłow, który miał już na koncie jeden wypadek jądrowy. W latach 60-tych, gdy pracował on w stoczni w Komsomolsku instalując napędy jądrowe w okrętach podwodnych, Diatłow, wskutek błędnych decyzji, został napromieniowany dawką 200 rem. Przeżył on ten incydent, ale wkrótce potem na białaczkę zmarł jego syn. Według wielu komentatorów, zdarzenie to wywarło silny wpływ na psychikę Diatłowa, który pracę w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej postrzegał w kategoriach osobistej rozgrywki z technologią, dlatego też podczas testu wydawał on decyzje lekceważąc ostrzeżenia reszty personelu.

Co więcej, operatorem odpowiadającym za obsługę reaktora był pracownik z ok. 3-miesięcznym stażem pracy.

Akcja ratownicza w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej prowadzona była fatalnie. Pierwsi strażacy, którzy dotarli na miejsce wybuchu nie byli świadomi, że stykają się z radioaktywnymi materiałami. Ich dowódca, Władimir Prawik, zmarł kilkanaście dni po katastrofie wskutek choroby popromiennej.

image
 

Potem do akcji rzucano ludzi jedynie prowizorycznie chronionych przed promieniowaniem. Tyczyło się to także załóg helikopterów, które zostały użyte do opanowania pożaru. Ponadto, dopiero po kilkudziesięciu godzinach zdecydowano się ewakuować pobliskie miasto – Prypeć.

Władze sowieckie starały się ukrywać informacje o katastrofie. Moskwa nie chciała, by świat dowiedział się, że w ZSRS doszło do wypadku jądrowego. Na jego trop wpadli jednak… Szwedzi. Załoga szwedzkiej elektrowni jądrowej Forsmark odnotowała bowiem 28 kwietnia wysokie poziomy radioaktywności. Rząd w Sztokholmie skontaktował się wtedy z Kremlem, gdyż od początku podejrzewano, że anomalie to wynik niezidentyfikowanego bliżej incydentu w ZSRS.

Wypadki w Czarnobylu miały też niszczycielski wpływ na ogólnoświatowe podejście do energetyki jądrowej. Do dziś nazwa „Czarnobyl” wymieniana jest jako argument sam w sobie przeciwko wytwarzaniu energii z atomu. Jest to szalenie niebezpieczne – nie tylko dla zdrowego rozsądku, ale także dla ziemskiego klimatu, który zmienia się na skutek działalności człowieka.

Jednym z najskuteczniejszych sposobów na ocalenie planety są inwestycje w niskoemisyjne, stabilne i skalowalne elektrownie jądrowe. Pomimo naukowych dowodów potwierdzających korzyści płynące z czerpania energii z atomu, „jądrówki” mają wśród ekologów całe rzesze krytyków, którzy chętnie przywołują wydarzenia sprzed 35 lat.

Reklama

Komentarze

    Reklama