Reklama

Wiadomości

Przeklęta kopalnia. Sprawa Turowa powraca, kompleksowi grozi zamknięcie [KOMENTARZ]

Fot. Kopalnia Turów / Unsplash
Fot. Kopalnia Turów / Unsplash

Za sprawą orzeczenia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego na forum debaty publicznej wróciła kwestia kopalni Turów. Zakładowi – po raz kolejny – grozi zamknięcie. Dlaczego?

Reklama

We wtorek 6 czerwca Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie orzekł w sprawie skargi organizacji ekologicznych na decyzję środowiskową Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska z 2022 roku w sprawie kopalni węgla brunatnego Turów. WSA uznał, że w przypadku kopalni „zachodzi niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody w środowisku" i wstrzymał wykonanie tejże decyzji, która była podstawą udzielenia zakładowi koncesji na wydobycie węgla do 2044 roku. Koncesję taką wydało Ministerstwo Klimatu i Środowiska w lutym 2023 roku.

Reklama

Postanowienie WSA wstrzymujące wykonanie decyzji środowiskowej to środek tzw. ochrony tymczasowej. Nie przesądza ono o tym, czy decyzja, której wykonanie zostało wstrzymane, jest wadliwa czy nie (tzn. czy została wydana z uchybieniem prawa) – tę kwestię sąd dopiero rozpatrzy. Teraz WSA zdecydował się wprowadzić zabezpieczenie przed ewentualną wadliwością decyzji. Co więcej, postanowienie to nie oznacza konieczności natychmiastowego wstrzymania prac w kopalni – odbywają się one na podstawie wydanej w 1994 roku koncesji, przedłużonej w roku 2020 do roku 2026. Co jednak będzie później – tego na razie nie wiadomo. Warto w tym miejscu podkreślić, że wstrzymanie prac w kopalni Turów będzie jednoznaczne z wygaszeniem tamtejszej elektrowni o mocy 2 GW zasilanej wydobywanym w zakładzie węglem brunatnym. Surowca tego nie da się składować ani transportować na znaczne odległości.

Postępowanie przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym zostało wszczęte na wniosek Fundacji Frank Bold, Greenpeace i Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA. Organizacje te zarzucały, że decyzja GDOŚ jest obarczona licznymi wadami; podnoszono m. in. kwestię zgodności z unijnym prawem na tle ochrony zasobów wodnych. Zdaniem przedstawicieli strony skarżącej, kopalnia w Turowie powinna zakończyć działalność w 2027 roku, czyli po wygaśnięciu obecnie obowiązującej koncesji.

Reklama

Decyzja WSA wywołała ostrą reakcję rządu. W środę 7 czerwca w Turowie ma pojawić się premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu, razem z wicepremierem Sasinem, ma zamiar „wyrazić sprzeciw wobec tego skandalicznego wyroku". „Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie realizuje obce interesy. Na wniosek Die Große Kreisstadt Zittau, czeskiego i niemieckiego oddziału Greenpeace oraz Fundacji Frank Bold sędziowie żądają zamknięcia kopali ‪Turów" - napisał na Twitterze Jacek Sasin. „Działalność kompleksu w Turów to zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego Polski i regionu na najbliższe lata. Nie będzie zgody polskiego rządu na wstrzymanie wydobycia! Nie pozwolimy na utratę tysięcy miejsc pracy mieszkańców regionu! Wydobycie będzie prowadzone tak długo jak to będzie możliwe i potrzebne" – skomentowała z kolei minister klimatu i środowiska Anna Moskwa. Do sprawy odniosła się także Grupa PGE, będąca operatorem kopalni w Turowie. „Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie z rażącym naruszeniem przepisów prawa wstrzymał wykonanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach wydanej przez GDOŚ we wrześniu 2022 roku (...). Sąd w motywach rozstrzygnięcia nie odniósł się do stanowiska PGE GiEK, nie dokonał merytorycznej oceny stanowiska wnioskodawców, opierając się w całości na ich twierdzeniach, nie przeprowadzając tym samym analizy i weryfikacji zaistnienia podstaw do wstrzymania wykonalności decyzji" – przeczytać można w oświadczeniu spółki, które nazywa postanowienie WSA „skandalicznym".

Czytaj też

Nie jest to pierwsza taka historia związana z kopalnią Turów. Na początku 2022 roku warszawski WSA już raz przychylił się do skargi Greenpeace, Frank Bold i EKO-UNII na decyzję środowiskową ws. tej kopalni. Wtedy też sąd uchylił jej rygor natychmiastowej wykonalności. Wtedy chodziło o decyzję Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska (RDOŚ, czyli pierwszej instacji w postępowaniu administracyjnym dot. uwarunkowań środowiskowych) wydaną w roku 2020. Sprawa trafiła zatem do GDOŚ (drugiej instancji administracyjnej), która wydała swoją decyzję we wrześniu roku 2022. Następnie skarga organizacji środowiskowych doprowadziła decyzję GDOŚ do sądowej kontroli dokonywanej przez WSA. Postanowienie nie jest prawomocne, druga strona (czyli opertator kopalni) może odwoływać się do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Za Turowem ciągnie się także odium sprawy konfliktu Polski z Czechami. Trwający około sześć lat spór polsko-czeski ws. turoszowskiej kopalni - w pewnym uproszczeniu - podzielić można na trzy etapy. W pierwszym, zaczynającym się w 2016 roku, strona czeska wysuwała zarzuty, które następnie ignorowała strona polska. Czarę goryczy przelało odprawienie z kwitkiem czeskiej delegacji, która przybyła do Warszawy w lutym 2021 roku. Zwrot „z kwitkiem" ma tu wydźwięk podwójnie metaforyczny - polski rząd, pewny swoich argumentów, nie wystosował nawet pisemnej odpowiedzi na żądania, które przywieźli ze sobą delegaci. Po dwóch tygodniach sprawa trafiła przed oblicze Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. W maju roku 2021 rozpoczął się drugi etap - TSUE wydaje postanowienie nakładające środek tymczasowy w postaci natychmiastowego wstrzymania wydobycia w kopalni Turów. Wywołuje to nad Wisłą prawdziwy szok, co jest zresztą zupełnie zrozumiałe. Decyzja Trybunału idzie stanowczo zbyt daleko, wykracza poza uznane ramy orzecznictwa. TSUE uderza w bezpieczeństwo energetyczne państwa członkowskiego - wstrzymanie wydobycia w kopalni oznacza przecież wstrzymanie produkcji w elektrowni, odpowiadającej za 4-7% polskiego zapotrzebowania na energię elektryczną, w której od kilku dni działa nowy blok. Warszawa takiej decyzji wykonać nie mogła, a samo postanowienie to bardzo niebezpieczny precedens. Niemniej, decyzja Trybunału zupełnie zmieniła warunki negocjacji na linii Warszawa-Praga. Polska znalazła się pod presją, musiała pilnie poszukiwać dialogu z Czechami. Tamtejszy rząd szykował się jednak do kampanii wyborczej i zaczął odpłacać Polakom pięknym za nadobne. Z dzisiejszej perspektywy widać bardzo dokładnie, że ówczesny rząd premiera Andreja Babiša nie chciał zawierać ugody ws. Turowa. Postanowił natomiast utrzeć nosa Polakom – kluczył wokół postanowień umowy, stawiał warunki nie do spełnienia, przeciągał bezpodstawnie rozmowy. Doprowadziło to m. in. do zerwania negocjacji i wzrostu wrogich nastrojów w regionie przygranicznym. Na szczęście ekipa Babiša przeszła do historii, a nowy rząd Petra Fiali zgodził się na reset relacji z Polską. Wtedy zaczął się trzeci etap sporu - etap szybkiego dojścia do ugody, zawarcia umowy i wycofania skargi z TSUE przez Czechy. Jest to też okres nowego otwarcia w relacjach polsko-czeskich. Jednakże wszystko ma swoją cenę: dla Polski cena sporu o turów to 45 mln euro w ramach ugody z Czechami, 68 mln euro naliczonych przez Komisję Europejską kar za niewykonanie postanowienia, a do tego straty polityczne i wizerunkowe.

Zakończenie sporu z Czechami dawało nadzieję na koniec turoszowskiej sagi. Teraz jednak widać, że w sprawie kopalni i elektrowni nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Trzeba jednak nadmienić, że Polski nie stać na wygaszenie kompleksu w najbliższych latach. Turów to 2 GW stabilnych mocy, zaspokajających od 4 do 8% krajowego zapotrzebowania. W sytuacji, w której po 2025 roku wiele polskich jednostek węglowych będzie wygaszanych ze względu na planowe wyłączenia podyktowane stanem technicznym i/lub zakończeniem wsparcia z tzw. rynku mocy, kompleks w Turowie jawi się jako jeden z gwarantów bezpieczeństwa energetycznego polskiego systemu.

Reklama

Komentarze

    Reklama