Reklama

Gaz

Gazowy zamęt wokół Czaputowicza obnażył słabości komunikacyjne rządu [KOMENTARZ]

Fot. Tymon Markowski / MSZ
Fot. Tymon Markowski / MSZ

W ciągu ostatnich kilku dni przez polskie media przetoczyła się fala doniesień związanych z wypowiedziami ministra Czaputowicza dotyczącymi dostaw gazu do Polski. Sytuacja obnażyła problemy komunikacyjne rządu, objawiające się nadmierną kategorycznością, wpadaniem w pułapkę zgubnej konsekwencji i trudnościami w odpowiednim przedstawianiu swoich racji.

Niemiecki gaz z Rosji

W sobotę 6 października na portalu Onet ukazał się artykuł Witolda Jurasza, który stwierdzał, że minister Czaputowicz na konferencji „Polska w świecie kryzysów” nie wykluczał, iż w razie wygaśnięcia umowy z Gazpromem oraz opóźnienia projektu Baltic Pipe, nad Wisłę trafiać będzie gaz z Niemiec, a więc – jak zaznaczył autor tekstu, podkreślając charakterystykę niemieckiej sieci przesyłowej – z gazociągu Nord Stream 2, przeciwko któremu rząd w Warszawie zażarcie protestuje.

„Będziemy kupować najtaniej, być może ze Stanów Zjednoczonych, być może z Niemiec” – miał powiedzieć Czaputowicz.

„Wypowiedź szefa dyplomacji potwierdza, że w kołach rządowych istnieje rosnące przekonanie o zagrożonym harmonogramie budowy Baltic Pipe. Zapewnienia Pełnomocnika Rządu do spraw Strategicznej Infrastruktury Energetycznej min. Piotra Naimskiego o tym, że Polska nie będzie zmuszona do przedłużania umów z Gazpromem, mogą okazać się nierealne (...) Słowa ministra Czaputowicza brzmią szokująco. Jednocześnie świadczą o skandalu, jakim są opóźnienia projektu Baltic Pipe. Może okazać się, że Polska tak nieprofesjonalnie realizuje program dywersyfikacji źródeł energii, że na końcu i tak będzie kupować gaz od Gazpromu” – pisał w swoim tekście Jurasz.

Tekst zamieszczony na portalu Onet wywołał niemałe poruszenie. Kilkanaście godzin po opublikowaniu artykułu Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało specjalne oświadczenie, w którym oskarżyło Witolda Jurasza o manipulację wypowiedzią ministra Czaputowicza. „Artykuł wprowadza czytelników w błąd przypisując szefowi MSZ wypowiedź, która nie miała miejsca” – stwierdzało oświadczenie resortu.

„Wbrew treści artykułu (...), minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz nie zasugerował, jakoby Polska zamierzała kupować rosyjski gaz transportowany gazociągiem Nord Stream 2. Zapytany o to, co zrobi Polska, jeśli skończy się długoletni kontrakt z Gazpromem a Baltic Pipe nie będzie gotowy i Niemcy zaproponują nam odbiór gazu na granicy z Niemcami, minister Jacek Czaputowicz odpowiedział: <<Jeżeli chodzi o Gazprom i Baltic Pipe, to jeżeli by tak byłoby, poczekajmy mam nadzieję że się zdąży wybudować, to będziemy kupować tu gdzie jest najtaniej, być może ze Stanów Zjednoczonych do terminal LNG, a być może z Niemiec, jak będą dobre ceny, ale mam nadzieję, że będzie to rozwiązane>>” – podkreślało w oświadczeniu MSZ.

W poniedziałek 8 października Witold Jurasz odniósł się do komunikatu ministerstwa. Na swoim profilu na portalu Facebook stwierdził, iż nie zacytował dokładnej wypowiedzi ministra, a jedynie jej fragment. Przyznał, iż nie rozumie dlaczego MSZ twierdzi, że przypisał on Czaputowiczowi „wypowiedź, która nie miała miejsca, a następnie samo ją cytuje potwierdzając to, co [Jurasz – przyp. JW] napisał”.

„MSZ zapomina, że mój tekst w ogóle by nie powstał, gdyby minister Jacek Czaputowicz na moje pytanie udzielił krótkiej odpowiedzi, że harmonogram Baltic Pipe nie jest w ogóle zagrożony i taka sytuacja, o którą pytałem w ogóle nie będzie mieć miejsca. Tekst nie powstałby również, gdyby minister dyplomatycznie zapomniał odpowiedzieć na moje pytanie, które było jednym z czterech, które zadałem. Tak się również jednak nie stało” – pisał Jurasz.

Autor tekstu na portalu Onet przyznał jednak, że „przejęzyczył się” w trakcie zadawania pytania ministrowi. „MSZ ma rację w jednym. Zadając pytanie ministrowi w istocie przejęzyczyłem się i spytałem o sytuację gdy propozycję dostaw złożą nam Niemcy, a nie jak napisałem w tekście - Rosjanie. Moja pomyłka nie ma jednak znaczenia, bowiem niezależnie od tego, czy oferta będzie formalnie podpisana przez prezesa Gazpromu czy tej lub innej niemieckiej spółki nadal będziemy w takiej sytuacji kupować rosyjski gaz, a zważywszy na ułożenie gazociągów - konkretnie rosyjski gaz z Nord Stream 2” – stwierdził Jurasz.

Ile za LNG?

Sprawa gazu z Niemiec to nie jedyna kwestia, którą zajęły się media ze względu na wypowiedź ministra Czaputowicza. W poniedziałek ukazał się pierwszy wywiad szefa polskiej dyplomacji dla rosyjskich mediów. Dziennikarz Kommiersanta zadał tam politykowi następujące pytanie: „Jako alternatywę dla rosyjskiego gazu polska strona nie raz podawała LNG. Nie deprymuje Pana, że jest on droższy”? Czaputowicz odparł: „Tak, ale kierujemy się nie tylko ceną. Po pierwsze chcemy, żeby rynek gazu był bardziej konkurencyjny, a relacje na nim budowane były na zasadach popytu i podaży. Po drugie budujemy magazyny dla LNG w celu zabezpieczenia dostaw. Wreszcie, Rosja jako dostawca gazu jest partnerem, który może wykorzystać gaz dla (stosowania – red.) nacisków i szantażu, a dla nas jest to bardzo ważny czynnik bezpieczeństwa energetycznego. Dlatego jesteśmy zmuszeni szukać sposobów dywersyfikacji tak poprzez zakupy LNG, jak i budowę Baltic Pipe, który przysłuży się całej gospodarce europejskiej”.

Do tej niejednoznacznej i trudnej w rzetelnej interpretacji wypowiedzi ministra prawie od razu odniósł się Maciej Woźniak, wiceprezes PGNiG. „Nigdy nie podpisaliśmy umowy na dostawę LNG, który byłby droższy niż gaz rosyjski” – powiedział Polskiej Agencji Prasowej. "Ten gaz jest konkurencyjny względem gazu rosyjskiego w Polsce" – dodał Woźniak. Niektórzy komentatorzy podejrzewali manipulację medium rosyjskiego, ale jak dotąd MSZ nie wydało oświadczenia w tej sprawie.

Pułapki kategoryczności i zgubnej konsekwencji

Powyższe sytuacje obnażyły istotne problemy komunikacyjne polskiego rządu ( przede wszystkim zaś MSZ), które wynikają w pierwszej kolejności z przyjętej kategorycznej linii narracyjnej. Artykuł Witolda Jurasza bazował na tym, że zapowiedzi rządowe dotyczące projektu Baltic Pipe praktycznie nie uwzględniają scenariusza, w którym budowa tego gazociągu napotyka opóźnienia. Opcja ta jest notorycznie pomijana w rozważaniach dotyczących przyszłości rynku gazu w Polsce.

Rząd w Warszawie sygnalizuje co prawda, że alternatywą dla Baltic Pipe jest terminal FSRU w Zatoce Gdańskiej, aczkolwiek plan ten jest wyjściem awaryjnym w sytuacji niepowstania gazociągu łączącego Polskę z Danią. Natomiast o tym, jakie kroki zamierzają podjąć władze w razie opóźnień przy projekcie Baltic Pipe nikt z rządu Polaków nie poinformował.

Tymczasem, rzeczywistość pokazuje, że opóźnienia są rzeczą całkowicie normalną przy realizacji tego typu projektów infrastrukturalnych. Świadczy o tym choćby przykład gazociągu Nord Stream 2, który – ze względu na postawę Danii – będzie musiał pobiec trasą inną od pierwotnie wytyczanej (spółka Nord Stream 2 AG rozpisała już przetarg na dodatkowe rury).

Oznacza to, że całe przedsięwzięcie będzie musiało liczyć się z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Warto podkreślić, że Rosjanie są znacznie bardziej doświadczeni w budowie podmorskich gazociągów niż spółki z Polski, co dodatkowo zwiększa prawdopodobieństwo opóźnień przy realizacji Baltic Pipe.

Podobnie rzecz ma się z kwestią dostaw (najprawdopodobniej rosyjskiego) gazu z Niemiec. Polscy politycy niejednokrotnie oświadczali, że po roku 2022 nad Wisłę nie będzie już trafiało błękitne paliwo z Rosji, a wolumen dostarczany na mocy obecnych umów z Gazpromem zostanie zastąpiony surowcem przesyłanym przez Baltic Pipe i Terminal LNG w Świnoujściu.

Do mediów trafiały komunikaty o „uniezależnieniu od Rosji” i „nieprzedłużaniu kontraktu jamalskiego”. Wciąż jednak brakowało informacji na temat tego, jakie plany ma rząd w przypadku opóźnienia gazociągu Baltic Pipe oraz czy strona polska – uzbrojona w nowe argumenty w postaci dużych dostaw nierosyjskiego gazu - rozważa w ogóle rozpoczęcie negocjacji z Gazpromem, celem np. uzyskania atrakcyjnej ceny w krótko- lub średnioterminowym kontrakcie.

Natomiast w kwestii LNG problem komunikacyjny objawił się w postaci nieumiejętności odpowiedniego przedstawienia sprawy cen skroplonego gazu. W toku debaty na temat słów ministra eksperci podkreślali, że co do zasady LNG jest droższe od gazu rurociągowego, ale da się je kupić – w spotach – po cenach niższych. Niestety, szef polskiej dyplomacji potwierdzając słowa rosyjskiego dziennikarza o cenie LNG, dał pożywkę propagandzie dotyczącej wyższości ekonomicznej gazu z gazociągów. Można też zastanawiać się, dlaczego wywiad został autoryzowany w takim kształcie – autoryzacja przecież musiała mieć miejsce.

Zrozumiałym jest, że politycy chcą kreować się na ludzi zdecydowanych, pewnych siebie i kompetentnych. Wizerunek taki może zostać zbudowany za pomocą kategorycznych oświadczeń dotyczących nadzorowanych przez nich projektów. Jednakże, gdy na szali znajduje się bezpieczeństwo państwa, warto odłożyć na bok PR-owe sztuczki i przygotować się na najgorsze scenariusze, by uniknąć ewentualnego bolesnego zderzenia z rzeczywistością.  

Należy też pamiętać, że wszelkie komunikaty wychodzące na zewnątrz kraju mogą zostać (i najczęściej są) interpretowane przez ośrodki przeciwne polityce rządu w Warszawie. Dlatego też należy pozostawiać im jak najmniejsze pole do eksplikacyjnych popisów.

Reklama

Komentarze

    Reklama