Reklama

Górnictwo

Baca-Pogorzelska: Górnictwo nie musi być państwowe

  • Pojazd dystansowego rozminowania 15М107 „Listwa”. Fot. mil.ru

Czy kopalnie muszą być państwowe tylko dlatego, że tak chcą związki? Czy trzeba przymuszać inne państwowe spółki do narodowej zrzutki na górnictwo tylko dlatego, by ktoś nie spalił paru opon w Warszawie? – pyta Karolina Baca–Pogorzelska na swoim blogu w Energetyka24.com.

Przestałam chodzić na debaty o węglu jakiś czas temu. Nie tylko dlatego, że urodziłam dwoje dzieci. Przede wszystkim od 9 lat, czyli od kiedy w ogóle piszę o górnictwie, nie usłyszałam na nich nic nowego. Tak więc słowa ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego podczas forum Zmieniamy Polski Przemysł o tym, że „do 2050 roku Polska nie jest w stanie wyjść z energetyki węglowej” to również nihil novi.

To, że polska energetyka oparta jest wciąż w niemal 90% na węglu kamiennym i brunatnym, wie już chyba każdy. Oczywiście nasz mix energetyczny się zmienia - np. moc zainstalowana energetyki wiatrowej przekroczyła właśnie 5 GW (na ok. 38 GW mocy zainstalowanych w ogóle). Ale jednak cały czas węgiel pozostaje naszym głównym paliwem energetycznym i mimo dużych ilości kupowanych za granicą wciąż krajowy węgiel jest podstawą naszego systemu energetycznego. I na tym może zakończmy temat oczywistości, choć warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną.

Mimo, iż strategia dla sektora węgla kamiennego 2007-2015 zakładała upublicznienie spółek węglowych na giełdzie przy zachowaniu pakietu kontrolnego w rękach państwa, to na GPW zadebiutowały tylko Bogdanka i Jastrzębska Spółka Węglowa. Kompania Węglowa i Katowicki Holding Węglowy mimo szumnych zapowiedzi wciąż są jednoosobowymi spółkami Skarbu Państwa. Niestety – bez pożytku dla nikogo.

W przypadku Bogdanki udało się doprowadzić do pełnej prywatyzacji, gdy w 2010 r. OFE kupiły od skarbu pakiet kontrolny akcji. Ale w 2015 r. Bogdanka wróciła już po wezwaniu Enei pod skrzydła firmy energetycznej kontrolowanej przez Skarb Państwa. Choć w obecnej sytuacji na rynku węgla może się to dla niej okazać korzystne, to w przypadku JSW decyzja o zachowaniu pakietu kontrolnego nie była chyba najlepsza. Akcje sprzedawane przy debiucie w 2011 r. po 136 zł za walor dziś kosztują mniej niż 10 zł (12 stycznia 2016 r. osiągnęły historyczne minimum 8,77 zł). Jak słyszę, że to gra pod Mittala, to trochę się dziwię – Mittalowi bowiem można było sprzedać JSW już kilka lat temu osiągając nawet wyższą cenę. JSW bowiem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego nie jest spółką strategiczną – jej głównym produktem bowiem jest węgiel koksowy (czyli baza do produkcji stali). No ale oczywiście jak taką perłę narodową można sprzedać prywatnemu inwestorowi, na dodatek z zagranicy. Przecież przyjdzie, zburzy, zje (czytaj -  wypowie układy zbiorowe, zlikwiduje deputaty i inne niewystępujące już w przyrodzie poza górniczej świadczenia). No a tak w ogóle polskie firmy muszą mieć polskich właścicieli. 

Cóż, z takim podejściem górnictwa na pewno nie zreformujemy. Ale skoro już jesteśmy przy tych narodowych argumentach – to niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego kopalnię Brzeszcze musiał kupić Tauron (polski, kontrolowany przez państwo), a nie mógł tego zrobić prywatny Synthos Michała Sołowowa, choć biznesmen rozważał przecież zakup przeznaczonej pierwotnie do zamknięcia kopalni, która jest połączona rurociągiem z Synthosem, bo dostarcza do niego metan? Otóż górnicy „nie byli zainteresowani prywatyzacją kopalni”. To się nazywa dopiero dbanie o dobro własnej firmy... To obrazek z ostatnich miesięcy, ale takich sytuacji było już trochę – pewnie dlatego prywatyzacja kopalń nam nie wychodziła, nie wychodzi i jak sądzę – nie wyjdzie.

Doskonale pamiętam, gdy w 2009 r. Bogdanka debiutowała na warszawskim parkiecie. Ubawiłam się setnie, gdy związkowcy ze śląska protestowali „w obronie losów kolegów z Lubelszczyzny”, a ci prosili, by Śląsk zajął się jednak swoimi sprawami, bo oni chcą, by Lubelski Węgiel poszedł na giełdę.

Podobna hucpa odbywała się w 2011 r. przy okazji debiutu JSW. Miał wówczas rację ówczesny prezes Jarosław Zagórowski. Nie chciał zgodzić się za nic na 10-letnie gwarancje pracy tłumacząc, że trudno zakładać, że dana kopalnia za 10 lat będzie istnieć. Cóż – patrząc na kopalnię Krupiński, która może trafić niebawem do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (bez eufemizmów o wyciszaniach i wygaszaniach – zostać przeznaczona do likwidacji), wydaje się, że trochę ex prezes wykrakał. Sęk w tym, że gwarancje musiał dać, bo tak chciał minister skarbu Aleksander Grad (ten sam, który postanowił dać akcje pracownicze wszystkim górnikom z JSW – nawet tym nieuprawnionym ustawowo). Udało się po mistrzowsku. Skarb Państwa sprzedał swoje akcje za ponad 5 mld zł, a jednocześnie zachował kontrolę w spółce. A potem i tak rzucił ją przysłowiowym wilkom na pożarcie.

Dzisiaj sytuacja JSW w mojej opinii jest jeszcze trudniejsza niż sytuacja Kompanii Węglowej, na której od półtora roku skupia się uwaga opinii publicznej. To, co dzieje się teraz w JSW (czyli m.in. plan sprzedania SEJ po to, by zapłacić górnikom czternastki) nie mieści mi się w głowie. Oczywiście – to, co należy zapłacić trzeba, bez dwóch zdań. Ale reformę górnictwa należy zacząć jednak od podstaw i od praktyki, a nie od teorii pt. będziemy używać węgla do końca świata i o jeden dzień dłużej (tak Brukselo – na złość mamie odmrożę sobie uszy).

Czy kopalnie muszą być państwowe tylko dlatego, że tak chcą związki? Czy trzeba przymuszać inne państwowe spółki do narodowej zrzutki na górnictwo tylko dlatego, by ktoś nie spalił paru opon w Warszawie?

Moim zdaniem nie. Tylko od lat nie ma nikogo, kto odważyłby się wyciszyć lub wygasić górnicze związki zawodowe. A czas najwyższy.

Warto bowiem zwrócić uwagę, że prywatne kopalnie w tym kraju działają. I nawet mają się nieźle pod warunkiem, że te państwowe nie organizują „promocji” na węgiel, którymi rozwalają skutecznie cały rynek.

Oczywiście, przyznaję się bez bicia – sama byłam bardzo sceptycznie nastawiona do zakupu kopalni Silesia przez czeski EPH. Byłam przekonana, że to klasyczna pokazówka. Okazało się jednak, że nasi sąsiedzi przez 5 lat zainwestowali w kopalnię dobrze ponad 1 mld zł, zatrudnienie przeznaczonego do zamknięcia zakładu zwiększyli z niespełna 800 osób do ok. 1700 osób. Ba, działają tam nawet związki zawodowe, które są dla mnie wzorem do naśladowania – oni znaleźli inwestora, oni naprawdę obronili kopalnię przed zamknięciem. Działa ona w systemie 24/7, a płace powiązane są z wynikiem – np. czternastka wypłacana wtedy, gdy jest zysk (takie zresztą jest pierwotne założenie tego świadczenia, tylko przez lata związkowcy zdążyli wywalczyć, że czy się stoi czy się leży, to czternastka się należy).

Dzisiaj można usłyszeć głosy, iż EPH szuka kupca na kopalnię w Czechowicach-Dziedzicach. Czas pokaże, jak potoczą się jej dalsze losy, ale ta inwestycja pokazuje, że w górnictwie można funkcjonować normalnie, utrzymywać koszty w ryzach i wydobywać węgiel, który znajduje kupca.

Zresztą wystarczy spojrzeć na małe, prywatne kopalnie, jak Siltech Jana Chojnackiego czy Eko-Plus w Bytomiu. Dodatkowo Fasing chce reaktywować kopalnię Barbara-Chorzów, zaś kilku inwestorów, jak australijski PD Co, polski Kopex, Silesian Coal (spółka niemieckiego HMS Bergbau AG)  – nawet budować zupełnie nowe zakłady.

Niestety zdaje się, że państwowy właściciel nie do końca rozumie funkcjonowanie górnictwa w dzisiejszych czasach. O prywatyzacji nie chce słyszeć – podobnie jak związkowcy. I próbuje cały czas na siłę zjeść ciastko i mieć ciastko. A tak się niestety nie da. Zwłaszcza teraz, gdy ceny węgla lecą na łeb, na szyję, a i przychylność świata do tego surowca jest coraz słabsza (o samej UE już nie wspominając). Rząd tłumaczy, że nie może sprzedać najlepszych aktywów pojedynczo (czyli najlepszych kopalń z poszczególnych spółek węglowych), bo wtedy nie ma co zrobić ze słabszymi (bo przecież nie zamknąć/zlikwidować/wygaszać/wyciszać etc.). I nieważne, że doszliśmy do sytuacji, w której po prostu zjadamy własny ogon, w której spółki węglowe wyprzedają już nie tylko majątek nieprodukcyjny, ale i produkcyjny, by zapłacić załogom. Ba, związkowcy nie patrzą na to, że podcinając gałąź, na której się siedzi, można z niej spaść i się boleśnie potłuc (w JSW zgodzili się na wypłatę czternastki później, ale za to z... ustawowymi odsetkami). 

Dlatego zastanawiam się, czy jeśli Mittal naprawdę chciałby kupić JSW byłoby to w obecnej sytuacji tak złe rozwiązanie? A gdyby prawdziwy prywatny inwestor wybrał 5 kopalń KW i naprawdę w nich zainwestował? Dlaczego kapitał prywatny akurat w górnictwie traktowany jest jak dziecko gorszej matki? Czy naprawdę zmuszenie kontrolowanej przez państwo energetyki do inwestowania w górnictwo (np. w myśl ostatnich propozycji – dywidendy z zysku energetyki dla górnictwa...) to najlepsze rozwiązanie? Skoro poprzedni rząd takie proponował i energetyka mówiła nie, to co się zmieniło (poza prezesami)?

Ja tylko po cichutku powiem, że gdy spytałam kiedyś w Bogdance, czy nie mogli by kupić jakiejś kopalni od Kompanii i w nią zainwestować, usłyszałam: po pierwsze, nikt się do nas o to nie zwrócił, a po drugie nikt nie sprzeda nam lepszych aktywów z KW.

„Trzeba aby to, co było szaleństwem, stało się także rozumem polskim”. Państwo na pewno wiedzą, kto to powiedział.

Zobacz także: Perspektywy ukraińskiego sektora węglowego [RAPORT]

Reklama

Komentarze

    Reklama