Reklama

Gaz

Kuczyński: Region był przygotowany na zmianę władzy w Afganistanie [WYWIAD]

Fot. Lt.j.g. Joe Painter/DoD
Fot. Lt.j.g. Joe Painter/DoD

Region był przygotowany na zmianę władzy w Afganistanie. Z wyprzedzeniem zaczął się układać z Talibami. Widać to po sprawie rurociągu TAPI - mówi Grzegorz Kuczyński, ekspert Warsaw Institute.

Jakub Wiech: Jak pan ocenia to, co się działo podczas amerykańskiej ewakuacji

Grzegorz Kuczyński: Ogólne oceny są bardzo krytyczne. Mówimy o upadku obecnej władzy, fatalnym sposobie wycofywania się sił amerykańskich i pozostawieniu afgańskich sojuszników na pastwę Talibów. Moim zdaniem wynika to ze źle opracowanego planu ewakuacji. Trudno powiedzieć, czy był on wadliwy od początku, czy po prostu źle wprowadzono go w życie. Można jednak podejrzewać, że za dużo w tej kwestii do powiedzenia mieli politycy, a za mało wojskowi i służby. To jest bardzo kompromitujące, nie mniej kompromitujące niż błyskawiczny upadek afgańskiego rządu.

A gdzie szukać winnych tego, że rząd w Kabulu nie był w stanie się obronić?

Joe Biden ma rację mówiąc, że gdy ktoś się nie chce bronić, to trudno robić to za niego, natomiast nie jest tak, że cała wina spoczywa na Afgańczykach. Amerykanie byli tam obecni przez dwie dekady, wpompowali w ten kraj ogromne pieniądze i nie wierzę, że nie widzieli tych problemów, tej korupcji. Być może już na początku zrobiono błąd strategiczny decydując się na taki, a nie inny model armii afgańskiej. USA mogły popełnić ten sam błąd, co inne kraje w przeszłości – nie uwzględniły specyfiki lokalnej, próbowały na siłę wdrażać model zachodni. To się nie sprawdziło. Amerykanów można obwinić o tyle, że ich wieloletnia obecność nie pozwala uwierzyć, iż nie widzieli lokalnych problemów. Chyba, że tamtejsze elity były na tyle sprytne, by wyciągać pieniądze na darmo. Podsumowując, kluczową odpowiedzialność ponoszą afgańskie władze, które w sposób kompromitujący opuściły kraj, ale Amerykanie też nie są bez winy.

image

 Reklama

Talibowie chyba bardzo szybko przejęli ten wakat, przygotowywali się zresztą do tego negocjując m.in. sprawę rurociągu TAPI. Jak zareaguje społeczność międzynarodowa?

Wszystko wskazuje na to, że to nie będzie powtórka z pierwszego Talibanu. Cały szereg państw od dawna utrzymuje kontakty z Talibami, m.in. Federacja Rosyjska, Chiny, Pakistan, Uzbekistan, Turkmenistan. Region – mówiąc szeroko – był przygotowany na tę zmianę władzy i z wyprzedzeniem zaczął się z nowymi włodarzami Afganistanu układać, zresztą z ich zainteresowaniem. Talibowie już od dawna np. dawali do zrozumienia, że są zwolennikami realizacji rurociągu TAPI. Pewnym krokiem w kierunku szerszego uznania może być sformowanie koalicyjnego rządu. Rozmowy, które toczą się teraz mogą wskazywać na to, że pewne sondażowe rozmowy były już prowadzone. Oczywiście władzę będą mieli Talibowie, ale jeśli wprowadzą do rządu swoich byłych przeciwników, to państwa, którym zależy na uznaniu dla Afganistanu będą miały dobry argument.

A jak oceni Pan polską debatę dotyczącą tego, co stało się w Afganistanie?

Polska debata po raz kolejny pokazała, jak ostro jest podzielona, m. in. na zwolenników Bidena czy Trumpa, którzy nie chcą dostrzegać wad własnych oraz zalet drugiej strony. To nie jest przecież czarno-biały obraz. To Donald Trump negocjował wycofanie się USA z Afganistanu, co samo w sobie jest ponadpartyjnym konsensusem w Waszyngtonie. Z kolei Joe Bidena nie można krytykować za decyzję o wyjściu z Afganistanu, a jedynie za sposób przeprowadzenia tej operacji. Z kolei jeśli chodzi o działania polskich władz, to tradycyjni przeciwnicy rządu skrytykowali go za to, że nic nie robi, potem, gdy okazało się, że działania podjęto na nowo to zmienił się obraz sytuacji, a przecież trzeba pamiętać, że niektórych szczegółów się po prostu nie ujawnia. I teraz widać, że wcześniejsi krytycy wycofują się ze swoich pierwotnych słów.

Swoją drogą, kryzys w sprawie Afganistanu w Polsce szybko ewoluował w postać kryzysu w kwestii tego, co dzieje się na granicy z Białorusią…

Część opozycji wykorzystuje ten dramat afgański do uderzania w rząd przez pryzmat tego, co Mińsk robi na granicy polsko-białoruskiej. To jest o tyle nieuprawnione, że przecież kryzys na granicach Białorusi miał miejsce dużo wcześniej niż upadek rządu w Kabulu. To się zaczęło jeszcze w czerwcu na granicy z Litwą. Już wtedy Łukaszenka groził wypuszczeniem nielegalnych imigrantów. Politycy czy publicyści, którzy atakują polskie władze za to, jak zabezpieczają granice z Białorusią tak naprawdę wpisują się w narrację Mińska. Łukaszenka nie ukrywa, że to jest zemsta na Zachodzie. Widzi to Berlin, widzi to Bruksela. Teraz większość emigrantów, których Łukaszenka będzie pchał na granice, to będą najpewniej Afgańczycy, ale to wtórny problem, wykorzystywany w wewnętrznych wojenkach politycznych w połączeniu z dramatycznymi obrazkami z lotniska w Kabulu.

Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Kuczyński - ekspert Warsaw Institute, publicysta, autor książek „Tron we krwi” oraz „Jak zabijają Rosjanie”.

Reklama

Komentarze

    Reklama