Reklama

Analizy i komentarze

Co myślą o energii jądrowej kandydaci na prezydenta Francji? [KOMENTARZ]

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Autor. Canva.com

Wybory na prezydenta Francji odbędą się w niedzielę 10 kwietnia. Druga tura, do której najprawdopodobniej dojdzie, będzie miała miejsce dwa tygodnie później, czyli 24 kwietnia. Ważnym elementem kampanii jest stosunek kandydatów do energii jądrowej.

Reklama

Francja jest ojczyzną energii jądrowej, jest krajem o którym od razu pomyślimy, gdy pada temat atomu. Ok. 70% prądu produkowane jest w tym państwie z 56 reaktorów rozlokowanych w 18 elektrowniach. Od końca lat 90-tych moc zainstalowana w atomie pozostaje mniej więcej taka sama, czyli na poziomie ok. 63 GW .

Reklama

Jeszcze w 1973 roku Francuzi posiadali niecałe 3 GW mocy zainstalowanej. Dziś rekatory o łącznej mocy tego rzędu mogłyby zmieścić się w jednej elektrowni. Właśnie w pamiętnym roku 1973, gdy świat opanował kryzys naftowy, premier Pierre Mesmer ogłosił tzw. plan Mesmera, który zakładał budowę stu(!) reaktorów do końca XX w. i zrobienie z Francji atomowej potęgi. Plan nie został wypełniony, ale Francja stała się jądrowym mocarstwem.

Czytaj też

Po katastrofie w Czarnobylu w 1986 roku nie rozpoczęto żadnego nowego projektu. Dokończono tylko te, które już były w budowie, ostatnia została oddana w 1997 roku. W 24 lata udało się zbudować system energetyczny, który zapewniał rozwiniętej, czyli bardzo energochłonnej gospodarce, więcej niż 75% energii.

Reklama

Jednak od ćwierćwiecza francuski atom stoi w miejscu. Pomimo opinii jaką ma Francja i automatycznego kojarzenia jej z energetyką jądrową, jej przyszłość stała przez lata pod znakiem zapytania. Na początku kadencji prezydent Emmanuel Macron wpisywał się raczej w nurt antyatomowy, chciał wygaszać reaktory i zredukować udział atomu w miksie do ok. 50%. Od 2017 roku sporo się jednak zmieniło. Przyjrzyjmy się spektrum francuskich kandydatów i ich podejściu do energii jądrowej, w tym samemu urzędującemu prezydentowi.

Prawica za atomem

Dla prawicy "nowa elektrownia jądrowa" jest energetycznym hasłem przewodnim. To lekarstwo na zawodne turbiny wiatrowe, którymi wszyscy gardzą, posługując się retoryką, często podobną do tej, którą wygłasza Donald Trump. Kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen (Le Rassemblement National) obiecała, że jeśli zostanie wybrana, zdemontuje te „ohydne potwory". Pamiętajmy, że Francja jest mocna w OZE, sam wiatr w 2020 r. dostarczył jej 40 TWh energii, a źródła odnawialne ogółem ponad 120 TWh ,czyli ok. 20% ogółu.

Można dyskutować nad zapierającym dech w piersiach pięknem wież chłodniczych elektrowni jądrowych, ale faktem jest, że fundamentem francuskiej energetyki jest atom zapewniającym, jak wyżej wspomniano, ok. 70% prądu. Prawo przewidywało, że udział ten powinien spaść do 50% w 2025 roku, ale cel ten został przesunięty na 2035 rok i właściwie mało kto o tym pamięta.

Wszyscy prawicowi kandydaci chcą budowy nowych elektrowni jądrowych. Nie zgadzają się jedynie co do liczb. Eric Zemmour, pisarz, publicysta, kandydat prawicowy, postrzega przemysł jądrowy jako symbol francuskiej wielkości. Opowiada się za dziesięcioma nowymi elektrowniami. Jego rywalka Marine Le Pen chce zbudować sześć, a także przywrócić do życia jedną wygaszoną trzy lata temu.

Konserwatywna Valérie Pécresse z Partii Republikańskiej (gaullistowskiej), również mówiła o sześciu. Wszyscy prawicowcy chcą zapobiec dalszemu zamykaniu elektrowni i ponownie uruchomić "Astrid", narodowy program badawczy dotyczący elektrowni przyszłej generacji, która ma zajmować się recyklingiem odpadów jądrowych. Jego realizacja została wstrzymana w 2019 roku z powodów budżetowych.

Jest tylko jeden problem. Nowa generacja elektrowni jądrowych (EPR - European Pressurized Reactor) jest we Francji tematem żartów. Prototyp, którego koszt szacuje się na 10 mld euro, miał być gotowy w 2012 roku. Nie powstanie jednak przed 2023 rokiem i będzie kosztował dwa razy więcej.

Lewica mniej

Na lewicy „atom" to słowo, które oznacza kłopoty i podziały. A dokładnie rzecz biorąc, przyczynia się do zwiększenia kłopotów i podziałów już i tak w mocno podzielonym obozie. Co ciekawe, kandydat komunistów Fabien Roussel jest na tym samym stanowisku co prawica. Wierny obrońca tego przemysłu, w którym pracuje wielu związkowców, chce sześciu nowych elektrowni, moratorium na ich zamykanie i nowej „Astrid".

Główny kandydat lewicy, Jean-Luc Mélenchon (La France Insoumise), chciał natomiast zamknięcia wszystkich francuskich elektrowni jądrowych. Nadal jest za, ale teraz jest otwarty na to, by Francuzi mogli wypowiedzieć się ostatecznie w referendum. Kandydat ekologów Yannick Jadot (Europa Ekologiczna „Les Verts") również opowiada się za zakończeniem francuskiego programu jądrowego, ale jest gotów odłożyć tę decyzję na później. Kandydatka socjalistów, Anne Hidalgo, także chce wycofać się z energetyki jądrowej, ale nie podaje żadnej daty ze względu na zbyt powolny według niej rozwój we Francji energii odnawialnej.

W kwestii energetyki lewica stoi na mniej stabilnym gruncie niż prawica. Stawiając na odnawialne źródła energii naraża się na oczywisty zarzut niestabilności źródeł energii. Turbiny wiatrowe i farmy słoneczne spotykają się z rosnącym sprzeciwem, niekiedy ze strony ekologów.

Macron pod publikę

Na deser zostawiam sobie obecnego lokatora Pałacu Elizejskiego. Obecny prezydent Emmanuel Macron swoją centrową manierą poszukuje kompromisu, który mógłby stanowić podsumowanie jego przyszłej strategii. Zadeklarował już, że opowiada się za sześcioma nowymi elektrowniami jądrowymi, używając argumentów prawicowych i chyba wyczuwając nastroje społeczne w tej sprawie. Z drugiej strony opowiedział się również za intensywnym rozwojem odnawialnych źródeł energii, zarówno wiatrowej, jak i słonecznej. Według sondaży jest to życzenie większości jego współobywateli. Obecnie spośród OZE Francja najwięcej generuje z energii wodnej.  

Ogłoszona przez Macrona strategia „Francja 2030" wychodzi poza atom, ale z 30 miliardów euro, które mają być zainwestowane w „innowacje", 1 mld ma pójść na rozwój „innowacyjnych małych reaktorów jądrowych z lepszym zarządzaniem odpadami".

Zaczęło się 9 listopada w telewizyjnym orędziu do narodu. „Po raz pierwszy od dekad zamierzamy wznowić budowę reaktorów jądrowych w naszym kraju i kontynuować rozwój energetyki odnawialnej" – ogłosił wówczas. Do tego doszły inne wypowiedzi.  „To jest kwestia suwerenności dla wielu z nas, bo gazu nie mamy tutaj, w Holandii prawie w ogóle go nie ma. Skąd go importować? Z Rosji? Z Turcji? Także ta sytuacja uzależnienia byłaby niekorzystna, natomiast energia nuklearna to suwerenność (...) i nie jest to ekwiwalent gazu, bo to jest jedyna możliwość produkcji energii w sposób suwerenny" – mówił w grudniu, gdy na decydowało się, czy w unijnej zielonej taksonomii znajdzie się atom. Po wypowiedzi szefowej KE w styczniu, która zapowiedziała, że tak właśnie się stanie, raczej jest to pewne. 

Najnowsze sondaże pokazują, że ponownie, tak jak 5 lat temu, do drugiej tury wejdzie Macron (28%) i Le Pen (20%). Na marginesie, w Polsce możemy się nabijać z sesji zdjęciowych Macrona i jego telefonów do Putina, ale od początku rosyjskiej inwazji, notowania prezydenta wzrosły.

Badania dotyczące drugiej tury wskazują na dosyć pewne zwycięstwo obecnie urzędującego prezydenta (56%). Jednak nawet jeśli dojdzie do niespodzianki, to wydaje się, że sektor jądrowy we Francji czeka rozkwit. Oczywiście zakładając, że politycy spełnią obietnice wyborcze.

Reklama

Komentarze

    Reklama