Reklama

Atom

Media znów zawiodły ws. Czarnobyla. Teraz chodzi o pożary strefy wykluczenia [KOMENTARZ]

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Przez polskie i światowe media ponownie przetoczyła się fala alarmujących komunikatów dotyczących pożarów w czarnobylskiej strefie wykluczenia. Niestety, większość z nich to czcze straszenie atomem i nabijanie wyświetleń.

Przekroczone normy promieniowania, ogień ogarniający materiały promieniotwórcze, radioaktywna chmura nadciągająca nad Polskę – takie informacje przewijają się w ostatnich dniach przez wiele serwisów, portali i gazet. W ten sposób media relacjonują pożary, które trawiły część czarnobylskiej strefy wykluczenia.

Choć ogień w zonie nie jest niczym nadzwyczajnym – takie pożary pojawiają się tam praktycznie co roku – to jednak obecnie płonąca strefa wpisała się w dość apokaliptyczny klimat ostatnich miesięcy. Mainstreamowe media bezbłędnie wyczuły pismo nosem i zaczęły konkurować ze sobą w nierównej walce o bardziej alarmujący tytuł, nagłówek czy pasek.

Tymczasem wystarczy zajrzeć na strony Państwowej Agencji Atomistyki, by znaleźć informacje stojące na antypodach względem komunikatów prasowych. „Sytuacja radiacyjna w Polsce pozostaje w normie, jak również̇ nie występuje zagrożenie dla zdrowia i życia ludności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Poziomy skażeń́ promieniotwórczych powietrza wynikające z pożarów lasów w otoczeniu Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej nie mają obecnie wpływu na sytuację radiacyjną na terenie Polski” – pisze w specjalnym komunikacie Łukasz Młynarkiewicz, p.o. prezesa PAA.

Co więcej, jak wskazuje Agencja, sytuacja w strefie została już opanowana. „Zgodnie z informacjami przekazanymi dziś przez stronę ukraińską, obecnie nie występują już obszary objęte otwartym ogniem, choć cały czas trwa akcja gaśnicza związana z gaszeniem tlącej się ściółki. Strona ukraińska podaje również, że nie ma zagrożenia dla czarnobylskiej elektrowni jądrowej oraz miejsca przechowywania wypalonego paliwa jądrowego” – informuje PAA.

Dużo uwagi mediów przyciąga sprawa radioaktywnego cezu-137, który uwalniany jest podczas pożarów. W sieci pojawiły się nawet mapki wskazujące „promieniotwórczą chmurę z cezem”, która kierowała się nad Polskę. Jednakże w rzeczywistości proces ten nie spowodował żadnego zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi.

O możliwej skali zagrożenia ze strony cezu-137 pisał już w 2015 roku specjalista Narodowego Centrum Badań Jądrowych prof. Andrzej Strupczewski. „Gdyby nawet w pożarach uwolniło się 100% aktywności cezu, to dawki w Kijowie wyniosłyby 120 do 500 mikrosiwertow. A nawet 500 mikrosiwertów to zaledwie jedna dziesiąta różnicy dawek między Finlandią a Polską. Przy tym Finowie żyją dłużej i zdrowiej niż Polacy. I takie wysokie dawki z tła naturalnego otrzymują nie tylko Finowie – również miliony innych: Francuzi w Masywie Centralnym, Brazylijczycy w Guarapari, Hindusi w stanie Kerala, Chińczycy w Yiang-jiang, Czesi, Niemcy, Japończycy w okolicach uzdrowisk radonowych, Amerykanie w Colorado, Wyoming, Nebraska i innych stanach, a nawet senatorowie USA podczas swych pobytów w Bibliotece Kongresu (zbudowanej z granitu o wysokim poziomie promieniowania). Nigdzie nie stwierdzono, by te wysokie dawki promieniowania naturalnego powodowały wzrost zachorowań na raka” – twierdził.

„Warto też zdać sobie sprawę z faktu, że jeśli nawet cez dostanie się do naszego organizmu, to jest względnie szybko (okres połowicznego zaniku w organizmie ok. 30 dni) wydalany, a w czasie jego przebywania nie jest w stanie narobić wielu szkód, o czym świadczą choćby dane z sytuacji znacznie groźniejszej jaką był wybuch reaktora w Czarnobylu, a potem w Fukushimie. Po obu tych wydarzeniach nic nam nie wiadomo, aby ktokolwiek ucierpiał z powodu inhalacji cezu, a także wchłonięciu cezu drogą pokarmową” – dodał Strupczewski.

Profesor Strupczewski już od lat zwalcza panoszące się w mediach mity dotyczące Czarnobyla i związanych z nim zdarzeń. W 2016 roku krytykował on na łamach Energetyki24 medialny szum informacyjny wokół Czarnobyla. „Już od pierwszych chwil wokół katastrofy w Czarnobylu zaczęły narastać przerażające mity: donoszono o setkach tysięcy ofiar, masowej epidemii nowotworów i straszliwych zmianach genetycznych. Amerykański tabloid National Inquirer już kilka dni po awarii zamieścił rysunek dwumetrowej wielkości kurczaka rzekomo złapanego koło Czarnobyla przez radzieckich myśliwych. <<The New York Post>> już 30 kwietnia 1986 r., cztery dni po awarii, podawał na pierwszej stronie: <<Masowy grób: 15 tys. ciał spychanych buldożerami do nuklearnych dołów>>. Czarnobylskie zgony mnożyły się w mediach jak grzyby po deszczu, a na zdjęciach i filmach jako ofiary napromieniowania pokazywano dzieci chore na białaczkę albo dotknięte ciężkimi zaburzeniami rozwojowymi” – twierdził uczony.

Prof. Strupczewski krytykował też film „Igor dziecko Czarnobyla”, który radykalnie rozmijał się z prawdą w zakresie wpływu awarii w elektrowni na rozwój dzieci. „Przy okazji filmu „Igor dziecko Czarnobyla” czołowi naukowcy polscy wystosowali do radia i telewizji list z protestem przeciw twierdzeniom, że anomalie rozwojowe (zajęcza warga, rozszczepienie kręgosłupa, niedorozwój oczu, wady rozwojowe mózgu i zespół Downa) powstały wskutek napromieniowania u miliona dzieci z terenów skażonych” – pisał.

Warto zatem w tym trudnym czasie spowodowanym pandemią koronawirusa polegać na rzetelnych przekazach medialnych, które nie sieją niepotrzebnej paniki.

Reklama

Komentarze

    Reklama