Reklama

Gaz

„Klątwa żelaznej Julii”: Trybunał w Sztokholmie zakończy wojnę gazową Rosji i Ukrainy? [KOMENTARZ]

Fot. European People's Party

Podpisany przez Julię Tymoszenko i Władimira Putina kontrakt gazowy przez niemal dziesięć lat determinował kształt ukraińskiej sceny politycznej oraz relacje Kijowa z Moskwą. Zapowiadane na koniec listopada ogłoszenie wyroku przez Sąd Arbitrażowy w Sztokholmie w sprawie wzajemnych roszczeń Gazpromu i Naftohazu ma szansę zakończyć epokę ukraińsko-rosyjskich wojen gazowych.

Jak poinformował w zeszłym tygodniu prezes Naftohazu, Andrij Koboliew, obie spółki nie zdołały porozumieć się w sprawie wzajemnych roszczeń przed Sądem Arbitrażowym w Sztokholmie. Dlatego też po zakończonym wysłuchaniu obu stron sędziowie mają teraz samodzielnie zdecydować kto w sporze ciągnącym się już od ponad trzech lat ma ostatecznie rację. Szef Naftohazu nie ma wątpliwości, że wyrok spodziewany na koniec listopada będzie korzystny dla ukraińskiej strony.

Zobacz także: Gazprom i Naftogaz spotkają się przed Trybunałem Arbitrażowym

Tocząca się w Sądzie Arbitrażowym sprawa wykracza poza biznesowo-prawniczy konflikt dwóch przedsiębiorstw dotyczący wysokości roszczeń finansowych jednej firmy wobec drugiej. Leżąca u podstaw sporu umowa gazowa z 2009 roku stanowiła jeden z decydujących wydarzeń kształtujących scenę polityczną na Ukrainie w ostatnich latach i ma na nią wpływ także obecnie. Aby zrozumieć istotę konfliktu trzeba cofnąć się do wydarzeń z 2005 roku, gdy do władzy na skutek Pomarańczowej Rewolucji doszła Julia Tymoszenko, niegdysiejsza „gazowa księżniczka”.

Dziedzictwo „Gazowej Księżniczki”

W rezultacie serii „wojen gazowych” z lat dwutysięcznych wynikających z prób „urynkowienia” cen za gaz przesyłany przez Rosję do Ukrainy doszło w 2009 r. do spotkania ówczesnej premier Julii Tymoszenko z pełniącym wówczas także funkcję szefa rządu Władimirem Putinem. Porozumienie zawarte podczas spotkania „Lejdi Ju” z rosyjskim przywódcą było skrajnie niekorzystne dla Ukrainy.

Na mocy kontraktu ustalono warunki dostaw surowca do końca 2019 roku. Cenę określano na podstawie formuły 450 dolarów za 1000 m3 pomnożone przez współczynnik zależny pośrednio od ceny ropy naftowej. Ponadto Ukraina zobowiązała się do zakupu 33 mld m3 gazu według klauzuli „take or pay” (tj. 80% z całej ilości otrzymywanego gazu – 55 mld m3) zobowiązującej do płatności za gaz mimo braku zapotrzebowania i faktycznego zaprzestania jego importu. Przesyłany z Rosji surowiec został objęty także zakazem reeksportu.

Zobacz także: Ukraina walczy o tranzyt rosyjskiego gazu

Powodem dla których Tymoszenko zdecydowała się na podpisanie umowy z Rosją w takim kształcie były wewnętrzne porachunki ukraińskich elit. Pani premier od samego początku objęcia urzędu szefa rządu zapowiadała wyeliminowanie spółki pośredniczącej w handlu gazem – związanej z klanem donieckim i Wiktorem Janukowyczem firmy RosUkrEnergo (RUE) należącej do śmiertelnego wroga Tymoszenko - Dmytro Firtasza. RUE było bezpośrednim rywalem biznesowym firmy JESU związanej z Tymoszenko, która również zajmowała się przesyłem rosyjskiego gazu na Ukrainię. Swoje groźby „żelazna Julia” zrealizowała właśnie na podstawie porozumienia z Putinem, dzięki któremu spółka Firtasza zostało odsunięta od dochodowego biznesu.

Na marginesie całej sprawy warto dodać, że rosyjska edycja magazynu „Forbesa” ujawniła w 2015 roku, że kampania wyborcza w 2010 r. byłej premier Tymoszenko została sfinansowana z pieniędzy rosyjskiego państwowego Wnieszekonombanku za osobistym poparciem Władimira Putina. Obietnica wsparcia finansowego miała paść ze strony rosyjskiego przywódcy na wspomnianym wyżej spotkaniu z Tymoszenko w 2009 r. Kulisy polityczno-gazowego kontraktu były wielokrotnie powodem oskarżeń formułowanych przez ekipę Janukowycza o zdradę interesów Ukrainy pod adresem Tymoszenko. To właśnie podpisanie przez byłą premier umowy gazowej z Rosją i zarzut przekroczenia w ten sposób swoich uprawnień stały się powodem skazanie jej przez sąd podporządkowany prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi na 7 lat pozbawienia wolności.

Zobacz także: Reforma rynku gazu Ukrainy: czas na deoligarchizację [ANALIZA]

Klęska Wiktora Janukowycza

Zmiana warunków kontraktu gazowego stała się od początku dojścia do władzy Wiktora Janukowycza centralnym punktem ukraińskiej polityki zagranicznej. Na mocy tamtego układu Ukraina zmuszona była płacić za rosyjski gaz jedną z najwyższych cen w Europie i odbierać więcej surowca aniżeli potrzebuje. Zapaść gospodarcza jaka dotknęła państwo ukraińskie w trakcie kryzysu ekonomicznego w 2010 roku sprawiła, że rząd ówczesnego premiera Mykoły Azarowa postanowił poszukać oszczędności w renegocjowaniu umowy gazowej z Rosją. 

Do porozumienia w tej sprawie doszło w kwietniu 2010 r. i zgodnie z jego postanowieniami Moskwa obniżyła cenę za gaz o 30% w zamian za przedłużenie o 25 lat okresu dzierżawy bazy na Krymie dla rosyjskiej floty czarnomorskiej. Ratyfikacja umowy odbyła się w kłębach dymu odpalonych rac w ukraińskim parlamencie przez polityków opozycji starających się nie dopuścić do głosowania nad umową będącą ich zdaniem jawną zdradą państwa. Niestety ich przeczucia ich nie zwiodły - baza w Sewastopolu odegrała 4 lata później decydującą rolę w przeprowadzeniu aneksji Półwyspu Krymskiego przez żołnierzy rosyjskich.

Otwarta wojna

Po politycznym przetasowaniu na skutek EuroMajdanu - odsunięciu do władzy Wiktora Janukowycza i jego popleczników, nowe władze przyjęły bardziej asertywne podejście wobec rosyjskiego partnera. Konsekwencje umowy gazowej stały się dla Ukrainy impulsem do przeprowadzenia całkowitej reformy rynku gazowego. W listopadzie 2015 roku Ukraina zdołała niemal w pełni uniezależnić się od importu rosyjskiego gazu.

Zobacz także: Ukraina: możemy się obejść bez rosyjskiego gazu

Działania Ukraińców nie mogły jednak pozostać bez odpowiedzi strony rosyjskiej. Gazprom zwrócił się z roszczeniem zwrotu od Naftohazu 2,9 mld dolarów za gaz dostarczony od listopada 2013 do maja 2014 r., a także astronomicznej sumy 41,7 mld dolarów odszkodowania i kar za gaz, którego Ukraińcy nie pobrali, ale za który mieli obowiązek zapłacić w ramach klauzuli „take or pay”.

Naftohaz nie pozostał dłużny rosyjskiemu partnerowi i wystąpił z własnymi pozwem do Trybunału Arbitrażowego z żądaniem ustanowienia „sprawiedliwej i rynkowej” ceny gazu przysłanego przez terytorium Ukrainy do Europy. Według obliczeń ukraińskiej strony Gazprom powinien zwrócić 12,9 mld dolarów z tytułu mniejszego niż zakontraktowany przesyłu oraz niedopłaty za tranzyt w okresie 2009–2016.

Przedwczesna radość ze zwycięstwa?

31 maja br. Sąd Arbitrażowy wydał wstępny wyrok w obu sprawach, który choć nie został podany do wiadomości publicznej wywołał w Kijowie triumfalne nastroje. Prezes Naftohazu, Andrij Koboliew skomentował decyzję publikując w sieci społecznościowej słowa „We did it” z linkiem do przeboju zespołu Queen „We are the Champions”. „Czyste zwycięstwo Ukrainy i europejskich zasad nad agresją energetyczną Rosji i monopolistyczną postawą Gazpromu” – skomentował z kolei na Twitterze minister spraw zagranicznych Ukrainy Pawło Klimkin. Do postanowienia odniósł się także prezydent Petro Poroszenko, który na swojej stronie na Facebooku napisał: „To ważny krok na drodze do bezpieczeństwa energetycznego. Moskwa po raz pierwszy traci możliwość wykorzystywania gazu jako narzędzia nacisku politycznego i szantażu”.

Zobacz także: Naftogaz ogłasza zwycięstwo w postępowaniu arbitrażowym. Gazprom zaprzecza

Zupełnie inaczej wyrok zinterpretowali przedstawiciele Gazpromu. Szef departamentu prawnego Gazpromu, Siergiej Kuzniec, stwierdził, że jest to jedynie częściowa decyzja, która poświęcona jest „podstawowym kwestiom prawnym i nie zawiera żadnych liczb”. Bardziej zdecydowanie wypowiedział się na temat komunikatu Naftohazu Aleksiej Miller, prezes Gazpromu: „Nie ma żadnej decyzji Trybunału. Nie wiem, co ogłasza Naftohaz, ale nie ma takiej decyzji. A dopóki jej nie ma, nie ma też czego komentować” – powiedział szef rosyjskiego koncernu, który dodatkowo zobrazował informację ukraińskiej spółki do sytuacji na boisku piłkarskim: „W piłce nożnej liczą się zdobyte gole, a nie krótkie posiadanie piłki”.

W oczekiwaniu na wyrok

Przekazanie wyroku wstępnego zainteresowanym stronom (liczącego 800 stron) miało w instencji sędziów Trybunału skłonić je do wspólnych rozmów i poszukiwania obupólnie korzystnego rozwiązania. Do tego jednak nie doszło. W lipcu Gazprom złożył apelację do sądu w Szwecji od wyroku arbitrażu w Sztokholmie. Miller ogłosił, że Naftohaz jest winny Rosjanom 1,7 mld dolarów (przyznając tym samym, że wcześniejsze kwoty roszczeń wobec ukraińskiej spółki były zawyżone).

Wyrok Trybunału w Sztokholmie, który ma zostać ogłoszony w listopadzie zamknie niemal 10-letni rozdział polityczno-gazowej wojny w relacjach Ukrainy z Rosją. W przypadku pozytywnej decyzji dla Ukrainy będzie miał on ważne konsekwencje nie tylko we wzajemnych relacjach Kijowa i Moskwy, ale także dalszych perspektyw reform branży energetycznej na Ukrainie, wzmacniając determinację obecnego szef ukraińskiej spółki do transformacji sektora w kierunku europejskich standardów.

Zobacz także: Unbundling po ukraińsku [ANALIZA]

Rosja natomiast straciłaby stosowane często z powodzeniem propagandowe narzędzie w postaci dyskredytowania Ukrainy jako partnera biznesowego. Podważanie wiarygodności Ukrainy w relacjach handlowych jest jednym z głównych sposobów przekonywania unijnych polityków do niezdolności Kijowa do dostosowania się do standardów panujących w Europie. Jednocześnie odrzucenie roszczeń Gazpromu uderzyłoby w jeden z kluczowych instrumentów wywierania politycznego wpływu na państwa związane umowami gazowymi z rosyjskim koncernem. Zakwestionowanie klauzuli „take or pay” stałoby się zachętą dla innych klientów rosyjskiej spółki do renegocjowania dotychczasowych kontraktów. Stanowiłoby to istotny cios dla realizowanej przez Kreml strategii politycznej. 

Reklama

Komentarze

    Reklama