Reklama

Ropa

Rurociąg Odessa-Brody – reaktywacja?

  • Fot. Eli Duke / Flickr
    Fot. Eli Duke / Flickr

Ostatnie miesiące przyniosły powrót tematu dostaw kaspijskiej ropy do krajów Europy Wschodniej i Centralnej z wykorzystaniem rurociągu Odessa-Brody. Tradycyjnie omawianych jest kilka scenariuszy. Czy rzeczywiście szanse na wykorzystanie ropociągu wzrosły? 

Powrót na wokandę

W drugiej połowie 2016 roku miała miejsce seria wydarzeń, które do przestrzeni medialnej przywróciły temat wykorzystania ropociągu Odessa-Brody. Najpierw w lipcu prezydent Ukrainy udał się z wizytą do Azerbejdżanu, podczas której dyskutowano m.in. o dostawach azerskiego surowca nad Dniepr i możliwościach jego tranzytu przez terytorium Ukrainy do innych krajów Europy Centralnej i Wschodniej. W rezultacie spotkania Petra Poroszenki z Ilhamem Alijewem zakomunikowano, że projekt Odessa-Brody będzie reanimowany. Nie podano jednak żadnych szczegółów.

Na początku sierpnia tego roku minister energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy Ihor Nasałyk odbył wizytę do powracającego na światowe rynki ropy naftowej Iranu. Po rozmowach z ministrem ropy tego kraju Bidżanem Zangane wydano wspólne oświadczenie, które mówiło o zainteresowaniu dostawami na Ukrainę irańskiego surowca i jego transportowania dalej do Europy. Szefowie resortów zapowiedzieli utworzenie wspólnej grupy roboczej, która ma zająć się opracowaniem szczegółów.

W połowie października podczas posiedzenia stałej grupy wysokich przedstawicieli i rady ministrów państw należących do Wspólnoty Energetycznej w Sarajewie, podjęto decyzję o włączeniu na listę szczególnego zainteresowania projektu budowy „polskiego” przedłużenia rurociągu Odessa-Brody do Adamowa. Towarzyszyło temu zwiększenie liczby komentarzy ze strony przedstawicieli polskich kompanii dotyczących potencjalnych dostaw do polskich rafinerii kaspijskiej lub irańskiej ropy naftowej.

Wreszcie, 19 października do portu w Odessie dotarł tankowiec z 84 tys. ton ropy naftowej należącej do azerskiego koncernu państwowego Socar. Surowiec był przeznaczony do głównej białoruskiej rafinerii w Mozyrzu. Dostawę zrealizowano na tle zaostrzenia relacji naftowych Białorusi z Rosją, w wyniku których Moskwa w III kwartale 2016 roku ograniczyła dostawy na Białoruś o ok. 30% (lub o 2,25 mln. t). Wydarzenie wywołało dyskusje na temat możliwego dostarczania dużych ilości azerskiej ropy na Białoruś przez terytorium Ukrainy.

Co tak naprawdę zmieniło się dla perspektyw wykorzystania ropociągu? Jakie są realne szanse na dostawy kaspijskiego lub bliskowschodniego surowca przez terytorium Ukrainy? Aby to ocenić, należy rozpatrzeć osobno kilka scenariuszy, które wynikają z powyższych sygnałów.

Fot. Energetyka24

Między chęciami i możliwościami

Wariant „ukraiński”.  Z uwagi na położenie, naturalnym scenariuszem dla transportu ropy z regionu kaspijskiego lub Bliskiego Wschodu są dostawy surowca do ukraińskich rafinerii. Jednak położenie geograficzne to w obecnej sytuacji chyba jedyny solidny argument za realizacją tej opcji. Argumentów dowodzących braku takiej perspektywy jest więcej niż dosyć. Po pierwsze, to fatalny stan ukraińskich rafinerii. Wieloletnie zaniedbania w zakresie inwestycji doprowadziły do tego, że zakłady przetwórstwa ropy naftowej są bliskie do realizacji najczarniejszych wizji, czyli ich zamknięcia. Spośród sześciu największych rafinerii działającą jest tylko jedna w Kremenczuku. Co więcej, technologie wykorzystywane nad Dnieprem są zacofane, co powoduje, że przerabianie tam wysokiej jakości ropy mija się z celem. Po drugie, redukcji ulega także rynek sprzedaży paliw na Ukrainie. W 2014 roku zanotowano zmniejszenie zapotrzebowania o 21% (strata Krymu była źródłem spadku zaledwie o 4%), w zeszłym roku o kolejne 25%, a w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2016 roku o 6%. Warto dodać, że rodzime rafinerie nie są znaczącym graczem na krajowym rynku paliw dostarczając zaledwie 20% produktów naftowych.

Po trzecie, ewentualną walkę o rynki eksportowe trudno sobie wyobrazić z uwagi na wspomniane zacofanie technologiczne ukraińskich rafinerii i ich niedoinwestowanie. Przy czym koszty produkcji są stosunkowo wysokie, co powoduje, że ewentualne produkty na eksport byłyby niekonkurencyjne. Dowodem na to jest zresztą regularny spadek eksportu produktów naftowych. Do tego dochodzi jeszcze nieprzejrzysta struktura własnościowa – połączenie wpływu państwa z oddziaływaniem grup oligarchicznych, głównie grupy „Prywat” Igora Kołomojskiego. Po czwarte, import produktów naftowych na Ukrainę jest dość dobrze zdywersyfikowany, co odbiera Kijowowi poważny czynnik motywacyjny. W 2015 roku 45% paliw pochodziło z Białorusi, 27% z Rosji i jeszcze ok. 20% z krajów UE. W roku bieżącym zanotowano co prawda dynamiczny wzrost udziału dostaw z Białorusi (po upływie 8 miesięcy wynosi on 61%), ale jest to spowodowane dwukrotnym embargiem Moskwy na eksport na Ukrainę produktów naftowych. Zresztą bezbolesna dla rynku ukraińskiego reakcja na wspomniane embargo pokazuje, że jest on dobrze zdywersyfikowany i nie potrzebuje kolejnych alternatywnych źródeł surowca. Po piąte, potencjalnych inwestorów musi niepokoić niski poziom przejrzystości rynku. Według Izby Obrachunkowej Ukrainy kontrabanda produktów naftowych przybiera ogromną skalę. Ponadto nad Dnieprem praktycznie nie funkcjonują mechanizmy kontrolne. Wszystkich tych argumentów jest wystarczająco, by uznać wariant dostarczania ropy naftowej z Azerbejdżanu lub Iranu na potrzeby rynku ukraińskiego za mało realny.

Kierunek „białoruski”. Jeszcze w 2011 roku na tle jednego z kryzysów w relacjach białorusko-rosyjskich Mińsk zdecydował się na uzupełnienie niedoborów surowca spowodowanych zakłóceniem dostaw z Rosji poprzez de facto trójstronne porozumienie z udziałem Wenezueli i Azerbejdżanu. Dzięki niemu surowiec formalnie południowoamerykański, a w rzeczywistości azerski trafił do rafinerii w Mozyrzu. Najpierw tankowce dostarczały surowiec do Odessy, następnie był on transportowany ropociągiem Odessa-Brody, a z Brodów dalej rurociągiem Drużba tzw. rewersem w kierunku Mozyrza. Wspomniane na wstępie dostarczenie w październiku 84 tys. ton ropy z Azerbejdżanu do największej białoruskiej rafinerii ma być, co najmniej sygnałem dla Moskwy o zdolności przeorientowania swojego importu. Tak samo, jak informacja o negocjacjach Mińska z Teheranem nt. potencjalnych dostaw na Białoruś. Jednak szanse na pozyskiwanie dużych ilości z obydwu kierunków jednocześnie są raczej niewielkie, choćby z uwagi na różnice w jakości azerskiej i irańskiej ropy. Dlatego najbardziej prawdopodobne, że dostawy z Iranu, jeśli dojdą do skutku, będą mieć symboliczny charakter. Za to perspektywa transportu z Azerbejdżanu wygląda znacznie bardziej realnie.

Po pierwsze, dwie „próby generalne” w latach 2011 i 2016 pokazały, że ten scenariusz ma sens. Po drugie, zarówno dostawca (Azerbejdżan), tranzyter (Ukraina) jak i odbiorca (Białoruś) są w pełni zainteresowani takim wariantem. W tym trójkącie może teoretycznie dojść do porozumienia zaspokajającego potrzeby wszystkich uczestników. Oprócz kolejnego rynku zbytu, azerski Socar mógłby w ramach układu liczyć na rozszerzenie działalności nad Dnieprem. Kijów obok zwiększenia tranzytu, który notuje rekordowe spadki, mógłby poza tym liczyć na umocnienie perspektyw dostaw produktów naftowych z mozyrskiej rafinerii. Mińsk uzyskałby alternatywne dostawy surowca wysokiej jakości i dodatkowe możliwości eksportu produktów naftowych. Warto zwrócić uwagę, że rynek ukraiński dla rafinerii w Mozyrzu stanowił w 2015 roku 28% eksportu, a w związku ze wspomnianym embargo ze strony Rosji na sprzedaż Ukrainie produktów naftowych, w okresie styczeń-sierpień 2016 roku wzrósł do 43%.

Na przeszkodzie realizacji tego pomysłu może stać jednak czynnik polityczny. O ile Kijów wyzbył się potrzeby oglądania się na reakcję Kremla, to Baku i Mińsk ciągle mocno biorą pod uwagę stanowisko Moskwy. Wrażliwość Azerbejdżanu wiąże się głównie z problemem karabaskim, ale ostatnie miesiące pokazały, że granice wpływu Rosji na władze w Baku istnieją. Dla Aleksandra Łukaszenki ryzyko polityczne jest większe. Wraz ze wzrostem powiązań z Federacją Rosyjską wprost proporcjonalnie rośnie też wrażliwość władz białoruskich na naciski Kremla. Na Ukrainie, a także w samej Rosji, mnożą się komentarze ekspertów, w których mottem przewodnim jest zmęczenie Kremla Łukaszenką. Z drugiej strony, nie brakuje też sygnałów, że przykład rosyjskich działań hybrydowych wobec Ukrainy, ostatecznie otrzeźwił prezydenta Białorusi. Poważne zgrzyty we współpracy wojskowej mogą służyć jako najważniejszy tego dowód. Oprócz tego na tle obecnego trudnego położenia międzynarodowego Rosji (wciąż nie rozwiązanej kwestii Donbasu i Krymu, zaangażowania w Syrii, sankcjach)  Kreml raczej nie będzie gotowy do otwarcia jeszcze jednego umownego frontu wobec Białorusi. Ponadto warto wziąć pod uwagę długotrwały charakter przyjaznych relacji Azerbejdżanu z Białorusią, co może odegrać istotną rolę w realizacji planów współpracy naftowej. Zatem klucz do oceny powodzenia tej koncepcji leży w głowie Aleksandra Łukaszenki. Stąd precyzyjne oszacowanie szans jest tak trudnym zadaniem. Należy jednak wykluczyć możliwość szybkiej realizacji projektu o dużej skali. Mińsk i Baku będą długo ważyć plusy i minusy i obserwować na bieżąco rozwój wydarzeń. W najlepszym przypadku projekt zostanie zrealizowany w dłuższej perspektywie czasu.

Wariant „polski”. O znacząco innej sytuacji możemy mówić w przypadku perspektyw realizacji  kaspijskiej lub bliskowschodniej ropy w Polsce z wykorzystaniem terytorium Ukrainy. W odróżnieniu od kierunku białoruskiego polityczna atmosfera raczej sprzyja sukcesowi projektu niż go blokuje. „Strategiczne” partnerstwo Polski z Ukrainą oraz więcej niż poprawne relacje Baku z Kijowem i Warszawą są tego dowodem. Do tego można jeszcze dodać wspomniane na wstępie uznanie projektu jako szczególnie interesującego dla Wspólnoty Energetycznej. Przyjazny klimat polityczny dla projektu powoduje, że przeszkody w tym przypadku leżą gdzie indziej.

Po pierwsze jest to oczywiście brak „polskiego” odcinka rurociągu pomiędzy Brodami, a Adamowem. Po drugie, chodzi o konkretne uzgodnienia dotyczące ilości surowca i jego ceny. I oczywiście logiczna kolejność działań powinna przewidywać najpierw osiągnięcie tych uzgodnień,a  potem budowę odcinka ropociągu. Tymczasem wiele wskazuje na to, że tak w Warszawie, jak w Baku odpowiednio wysokiej motywacji do takich negocjacji brakuje. W niedawnym komentarzu dla Energetyki24.com, wiceprezes PKN Orlen Sławomir Jędrzejczyk faktycznie zaprzeczył wspomnianej wyżej logicznej kolejności działań mówiąc, że jeśli powstanie rurociąg, kompania   podejmie się analizy ekonomicznej projektu. Taka wypowiedź dość jednoznacznie wskazuje na to, że PKN Orlen nie traktuje na poważnie tego wariantu. Ponadto zwraca uwagę, że koncern właśnie przygotowuje nową strategię rozwoju, która ma być zaprezentowana pod koniec bieżącego roku, co pozwala przypuszczać, że zabraknie w niej miejsca dla konkretnych planów wobec ropociągu Odessa-Brody.

Zdaniem będącego jednym z największych autorytetów na Ukrainie w sferze energetyki - dyrektora Centrum Strategia XXI z Kijowa Mychajło Honczara - polskie firmy nie są w rzeczywistości zainteresowane realizacją projektu Odessa-Brody. Honczar, znający tematykę rurociągu Odessa-Brody od „kuchni” z czasów pracy w strukturach Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy zauważa, że potencjalni polscy partnerzy sprawiają wrażenie jakby przeróbka rosyjskiej ropy całkowicie ich zadowalała. Ocena ukraińskiego eksperta dopełnia obraz niemrawej aktywności nad Wisłą wobec projektu rurociągu. Nie mniej zadowolonymi z sytuacji wydają się być azerskie koncerny naftowe, które nie narzekają na brak rynków zbytu, co powoduje, że także one nie są odpowiednio zmotywowane. W efekcie sytuację wokół perspektyw realizacji „polskiego” wariantu projektu można ująć formułą, zgodnie z którą „Kijów chce, ale nie może”, a Baku i Warszawa „mogą, ale nie są przekonane czy chcą”.

Wnioski

Istnieje co prawda jeszcze jeden teoretyczny wariant wykorzystania ropociągu Odessa-Brody do transportu surowca z Brodów w kierunku słowackim. Jednak potencjalni odbiorcy w krajach mogących na tym skorzystać nie wykazują żadnego zainteresowania. W efekcie pozostają w zasadzie dwa realne wektory rozwoju sytuacji - „białoruski” lub „polski”. Na Ukrainie już dawno zrozumiano, że maksimum zabiegów Kijów już właściwie wykonał. Rurociąg zbudowano już dawno i teraz pozostaje nie przeszkadzać, jak miało to miejsce w przypadku kilku poprzednich rządów nad Dnieprem, oraz zachęcać zainteresowane stolice do konkretnych działań.

Biorąc pod uwagę specyfikę przeszkód stojących na drodze do realizacji „białoruskiego” projektu można powiedzieć, że Warszawa ma pewien zapas czasu do podjęcia ostatecznych negocjacji i decyzji w tym zakresie. Wydaje się jednak, że pełna świadomość tego jest nad Wisłą wciąż  nieobecna.

       

Zobacz także: Prezes PERN dla Energetyka24: Przygotowujemy się na wstrzymanie dostaw z Rosji.

Zobacz także: Francuzi znaleźli ropę na bułgarskim szelfie Morza Czarnego 

 

Reklama

Komentarze

    Reklama