Reklama

OZE

Polskie firmy z branży OZE straciły zaufanie do państwa

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Przedsiębiorcom, którzy zainwestowali w wiatraki czy małe elektrownie wodne grozi bankructwo - zgodzili się uczestnicy konferencji zorganizowanej przez Polską Izbą Gospodarczą Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej. Firmy zrzeszone w Polskiej Rady Koordynacyjnej OZE apelują o reformę systemu wsparcia, który całkowicie się rozsypał. 

„Parę lat temu byliśmy przedstawiani jako wzór, dziś przerzuca się nas jak gorący kartofel” – mówiła podczas piątkowej konferencji prasowej Hanna Grochowiecka Hanna Grochowiecka z firmy Wiatrak Sp. z o.o. „Wraz z grupą rolników z kujawskiego Rypina zainwestowała w niewielką farmę wiatrową. Kiedy budowali swoje wiatraki, cena zielonych certyfikatów, które mogą sprzedawać firmy wytwarzające zieloną energię oscylowała wokół 270 zł. Dziś certyfikaty kosztują 25 zł. Wzięliśmy kredyty, które poręczyliśmy własnym majątkiem” – opowiadała Grochowiecka. „Dziś nad farmami wiatrowymi, podobnie zresztą jak nad małymi elektrownia wiatrowymi wisi groźba bankructwa. Jeszcze w 2015 r. nasza firma Elsett Zielone Technologie miała 591 tys. zł zysku, za 2016 r. to 746 tys. zł straty” – opowiadał inny przedsiębiorca, Ernest Schmidt.

Za trudną sytuację tych firm odpowiada nadpodaż zielonych certyfikatów. Jak wskazuje Polska Rada Koordynacyjna OZE nie dostosowano popytu do podaży, jak w systemie szwedzkim, na którym polski model wsparcia był wzorowany. Do pogorszenia sytuacji przyczynił się także brak rzetelnej informacji o sytuacji na rynku certyfikatów, którą zbyt oszczędnie dawkował Urząd Regulacji Energetyki. Za tę sytuację nie są odpowiedzialni przedsiębiorcy, którzy w dobrej wierze inwestowali w odnawialne technologie Kolejne rządowe dokumenty, w tym Krajowy Plan Działań na rzecz OZE gwarantowały im stabilne wsparcie, ograniczające ryzyko inwestycyjne. Okazało się to jedynie pustą obietnicą.

Zobacz także: Polska ma problem z OZE. Ekspert: konieczna korekta podejścia

Na kłopoty branży złożyła się nie tylko trudna sytuacja na rynku zielonych certyfikatów. Po wyborach w 2015 r. PiS zdecydował się na radykalne ograniczenie możliwości rozwoju wiatraków, m.in. wskutek zmiany przepisów dotyczących podatku od nieruchomości. Ich nowe brzmienie sugeruje, że podatek powinien być obliczany nie tylko od wartości masztu wraz z fundamentem, ale także znacznie droższej turbiny, która nie jest trwale związana z gruntem. Inwestorzy występują o interpretację przepisów do wójtów, ale ci w wielu przypadkach wydają niekorzystne decyzje. W  rezultacie kwota podatku rośnie wielokrotnie. Schmidt opowiadał na konferencji, że o ile przed zmianą przepisów płacił 200 tys. zł podatku, to teraz odprowadza cztery razy więcej. „Przy takiej wysokości podatku płacimy 50 zł za MWh wyprodukowanej energii, a dziś cena hurtowa na giełdzie to 160 zł za MWh. A jeszcze mówi się, że jesteśmy dotowani” - dziwił się Schmidt.

„To jest bardzo niesprawiedliwe i niekonstytucyjne” – mówiła Hanna Grochowiecka. „Przecież jeśli rolnicy mają oborę, a w niej trzymają krowy to podatek od nieruchomości płaci się od wartości samej obory, a nie trzymanego w niej sprzętu, krów czy mleka”.

Zaniepokojone tą sytuacją są też banki, kredytujące inwestycje w wiatraki. Dla nich całkiem realne jest ryzyko, że kredyty przyznane wiatrakowym inwestorom nie zostaną spłacone. Obecny na konferencji Janusz Markowski apelował o szybkie działania, bo zwlekanie z decyzją sprawi, że ratunek, nawet jeśli przyjdzie, może być spóźniony.

Polska Rada Koordynacyjna OZE domaga się od rządu przede wszystkim utrzymania obowiązku umarzania zielonych certyfikatów na poziomie 20 proc, dzięki temu zlikwidowano by nadpodaż i ceny wzrosłyby. Wymagałoby to zmiany rozporządzenia ministra energii. Kolejnym elementem jest pozwolenie wytwórcom energii z wiatru na start w organizowanych od tego roku aukcjach dla przedsiębiorców OZE. To umożliwiłoby im przejście z niewydolnego systemu zielonych certyfikatów do zapewniającego większą stabilność systemu aukcji.

Rada podkreśla, że taka zmiana spowodowałaby minimalne skutki dla konsumentów. Nawet jeśli cena certyfikatów powróciłaby do 200 zł z MWh, to roczny koszt dla statystycznego gospodarstwa domowego zużywającego 2 MWh energii rocznie wyniósłby niecałe 3 zł miesięcznie.

A sytuacja jeszcze się pogorszy od 2018 r. kiedy zniknie obowiązek zakupu energii od instalacji o mocy powyżej 500 kW. „Firmy będą musiały same negocjować z koncernami. Już pojawiają się z ich strony oferty z ceną 110–120 zł/MWh (za energię, bez kosztów bilansowania). To nadużywanie pozycji dominującej i próba przejęcia biznesów” – twierdzi Szydłowski.

W zeszłym tygodniu na posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. energetyki i górnictwa rząd ustami dyrektora departamentu OZE w Ministerstwie Energii, Andrzeja Kaźmierskiego, na razie wykluczył interwencję na rynku zielonych certyfikatów. Za to ministerstwo zachęca przedsiębiorców do organizowania klastrów energetycznych, skupiających na szczeblu lokalnym różne technologie wytwarzania prądu.

„Nikt, na Boga, nie podejmie ryzyka stworzenia klastra, myśmy stracili zaufanie do państwa” – odpowiadała Hanna Grochowiecka.

 

Reklama

Komentarze

    Reklama