Reklama

Atom

Problem z kredytem na polski atom: "Co ze strategicznym projektem?

  • Fot. IAEA Imagebank / Flickr

Polska elektrownia atomowa była marzeniem wielu. Kolejne pokolenia polskich inżynierów kończyły energetyczne, atomowe specjalizacje i miały nadzieję budować, a następnie pracować przy energetyce z atomem. Tak jak fale – kolejne, polskie programy jądrowe najpierw gwałtownie wdzierały się na ląd mobilizując wszystkich do budowy by za chwilę wycofać się zostawiając tylko pustkę i jakieś małe, nieznaczące szczątki. Teraz znów jesteśmy w momencie odpływu - pisze na swoim blogu prof. Konrad Świrski.

Spacery plażą nad Bałtykiem są inspirujące. Niezależnie czy święci słońce, wieje wiatr pod pochmurnym niebem czy nawet zacina zimny deszcz –widok na morze zawsze jest inspirujący. Bezkres i fale z białymi grzywami zawsze przynoszą tęsknotę i marzenia o wielkich podróżach lub wielkich zdarzeniach. Z kolei cofające się kłęby wody i piany odsłaniają dryfujące w morzu stare przedmioty lub małe, martwe morskie zwierzęta – symbole upływającego czasu i zdarzających się niekiedy porażek.

Polska elektrownia atomowa była marzeniem wielu. Kolejne pokolenia polskich inżynierów kończyły energetyczne, atomowe specjalizacje i miały nadzieję budować, a następnie pracować przy energetyce z atomem. Tak jak fale – kolejne, polskie programy jądrowe najpierw gwałtownie wdzierały się na ląd mobilizując wszystkich do budowy by za chwilę wycofać się zostawiając tylko pustkę i jakieś małe, nieznaczące szczątki. Teraz znów jesteśmy w momencie odpływu. Przed planowaną na dzisiaj (poniedziałek 30.01.2017) konferencją, która jeszcze raz mobilizuje polskie środowisko przemysłowe pod hasłem „polski przemysł dla elektrowni jądrowej” słychać było w quasi-oficjalnych wypowiedziach Ministra Energii przekaz, że program energetyki jądrowej zostaje wstrzymany. Natomiast w czasie konferencji usłyszeliśmy,że znowu za kwartał zostanie określony „model finansowania”.

Po pierwsze (i ostatnie)… nie ma pieniędzy.

Energetyka jądrowa w Polsce zawsze miała za zadanie dywersyfikację węglowego wytwarzania energii. O ile w latach osiemdziesiątych była pomysłem jak nie pogłębiać wpadania w jeden, monopolistyczny nurt generacji węglowej (a wtedy wydawało się, że zaraz nawet węgla zabraknie wobec ogromnej energetycznej żarłoczności mało efektywnego energetycznie przemysłu) to ostatni program PPEJ (od 2009) był jeszcze dodatkowo wspomagany koncepcją dostosowania się do europejskiej polityki klimatycznej i konieczności zmniejszania emisji CO2 z energetyki (odpowiednio o 21 i 43% do 2020 i 2030). Węgiel emituje trochę poniżej 1t CO2 na produkcję 1 MWh energii elektrycznej, atom nie daje żadnej emisji CO2. Wprowadzanie (jak planowano) 6 tys. MW w mocy zainstalowanej w atomie, miało nasz problem z emisją CO2 rozwiązać. O ile energetyka jądrowa była zawsze fajnym rozwiązaniem (żeby pokazać, że ma się jakiś pomysł na Pakiet Klimatyczny i ograniczanie CO2) to niestety nikt nigdy nie wymyślił skąd wziąć pieniądze na inwestycje. Zresztą… nie było takiej potrzeby, bo problem majaczył się na horyzoncie 2030 roku, więc odpowiednio planowano energię z pierwszego polskiego reaktora w 2020, 2022, 2024, 2025, 2029 … a teraz nie wiadomo już na kiedy. O ile harmonogram można było zgrabnie napisać to samego już finansowania nie dawało się realnie zaplanować, wobec czego co roku ogłaszany był komunikat, że już… w tym roku zostanie ogłoszony przetarg. Pomysłu na pieniądze nie było i nie ma, bo i problem jest nierozwiązywalny. Cała Europa dzisiaj boryka się z identycznym problemem – jak inwestować w klasyczne elektrownie, kiedy cena hurtowa energii jest bardzo niska i cała Europa… nic nie buduje. Jedynym europejskim modelem jest tzw. „strike price” w kontraktach różnicowych w Wielkiej Brytanii, a i tam z wielkim bólem podjęto decyzję o zagwarantowaniu przyszłej ceny z Hinkley Point C na poziomie 92 funtów/ MWh.


Technologia też nie pomaga…

Pieniądze praktycznie zamykają całą sprawę, ale sama współczesna energetyka jądrowa też nie pomaga sama w sobie. W dawnych czasach moce jednostkowe bloków jądrowych rozrosły się do poziomów ponad 1000 MW. Kiedyś to było ekonomicznie opłacalne, jednak dziś, wobec silnej konkurencji elektrowni odnawialnych (i pierwszeństwa OZE w dostępie do sieci) – duży blok o dużej mocy to wcale nie pozytyw. Wymagania wobec jednostek wytwórczych (energetyka klasyczna) to bardzo duża elastyczność (muszą doregulowywać się do zmiennego zapotrzebowania i do pracy OZE), możliwość szybkich zmian obciążeń, praca na niskiej mocy w nocy jak równiez łatwe odstawienia i uruchomienia. Tego wszystkiego energetyka jądrowa nie lubi, bo nie do takiego modelu rynku została stworzona. EJ to model z jednostkami pracującymi w podstawie przez 90% czasu w roku i to zwykle na stałej mocy, gdzie całą regulację biorą na siebie jednostki szczytowe. Tego już na europejskim rynku nie ma.

Nawet jeśli udałoby się rozwiązać problemy finansowe i samej organizacji systemu energetycznego, elektrownię jeszcze trzeba wybudować. A w tym zakresie też nie jest dobrze. Dwa sztandarowe europejskie projekty EPR – Flamanville we Francji i Olkiluoto w Finlandii wyglądają fatalnie. Planowana zwykle na 54 miesiące budowa, z budżetem ok. 3 mld euro w obu przypadkach nie jest zakończona (Flamanville rozpoczęto w 2007, a projekt fiński w 2005) – w obu przypadkach okres samej budowy to co najmniej 10 lat (obecne scenariusze zakładają uruchomienia gdzieś w okolicach 2018). Realne koszty są także astronomiczne, gdyż w każdym z powyższych projektów sięgają już po 8,5 mld euro, co pośrednio przyczyniło się także do finansowej katastrofy producenta (AREVA), który desperacko ratowany jest przez rząd francuski i przez przejęcia do grupy EdF. Najgorsze jest to, że cały proces dalej się nie zakończył. W przypadku Olkiluoto pierwsze papiery od inwestora wyszły w 2000 roku, więc wygląda na to, że jakakolwiek budowa elektrowni jądrowej na obszarze EU będzie trwać co najmniej 10 lat z górką- na tej podstawie warto pomyśleć o jakimkolwiek estymowanym harmonogramie polskiej elektrowni – u nas żadne, konkretne pisma z pozwoleniami na budowę nawet jeszcze nie są w planach. Także budowy jądrowych bloków w USA (technologie AP 1000 Westinghouse Toshiba) są już opóźnione i z przekroczonym budżetem (co z kolei pogrąża finansowo Toshibę). Jakiekolwiek pozytywne wieści z placów budów słychać tylko z Chin i … inwestycji w rosyjską technologie (np. blok na Białorusi – choć tam też zdarzyły się problemy). Na razie inwestycje generalnie idą źle i ta obawa o czas i pieniądze jest widoczna nawet w wypowiedziach naszego Ministerstwa.


Budowy konwencjonalnej energetyki też nie napawają optymizmem.

Dzisiaj problem inwestycji w dużą energetykę jest nawet chyba jeszcze szerszy. Poniedziałkowa konferencja (Polski przemysł dla energetyki jądrowej) to oczywiście optymistyczne wypowiedzi, że możemy prawie wszystko, ale realia są brutalne. Polskie inwestycje w znacznie mniej skomplikowane bloki (gazowo-parowe i węglowe) też idą albo z trudnościami, albo też i bardzo źle. Budowa gazowo-parowego bloku w Stalowej Woli, którego technologia jest tak 10-20 razy prostsza niż blok jądrowy, stanęła kompletnie i jest dziś pomnikiem technologicznym (o wartości 2 mld PLN) czekającym na pomoc. Tu akurat główną przyczyną było bankructwo hiszpańskiego wykonawcy. Drugi, duży blok na gaz we Włocławku notuje kolejne opóźnienia (za chwile będzie już 2 lata) z uwagi na problemy technologiczne z fundamentami turbiny parowej. W blokach węglowych (bardziej skomplikowanych, ale w komplikacji dalekich od jądrowych) pojawiają się opóźnienia (jak Kozienice – na razie około pół roku), ale chyba to nie będzie koniec złych wieści z placów budów. Na razie główny wykonawca jest ratowany przez koncerny energetyczne co też pokazuje siłę (a raczej słabość) potencjalnych wykonawców i spiętrzenie problemów. Pamiętajmy, że tu mówimy o co najmniej 10-krotnie mniejszej komplikacji technologicznej i 5-krotnie mniejszych kosztach inwestycyjnych i w tym kontekście rozważajmy przygotowanie polskiego, a nawet i europejskiego przemysłu. Niestety zaczyna wyglądać na to, że jedynymi, którzy potrafią cokolwiek zbudować w dużej energetyce są Chińczycy. 

Jak polski program atomowy się zatrzymuje?

Wypowiedzi Ministra Energetyki powoli nie pozostawiają złudzeń. Bolesna prawda o niemożności realizacji projektu staje się faktem i jest powoli przedstawiana publicznie. Projektu nie da się oczywiście zatrzymać bez częściowego utopienia pieniędzy – jest PGE EJ 1 Sp. z o.o., która zatrudnia ludzi i prowadzi wewnętrzne projekty, są na pewno zobowiązania dla pewnych poddostawców (istniał np. duży kontrakt na usługi konsultacyjne dla angielskiego AMEC-a). Są wreszcie nieszczęsne badania lokalizacyjne (to kluczowe badania jeśli w ogóle chcemy coś konkretnie budować, bo musimy określić miejsce i wykonać szereg specjalistycznych prac). PGE EJ 1 na początku zleciło to dla międzynarodowego, australijskiego konsorcjum - WorleyParsons, co skończyło się zerwaniem kontraktu przez PGE EJ1 z uwagi na brak właściwych dostaw i pewnie aktualnie trwa proces arbitrażowy lub sądowy. Następnie zdecydowano o wykonaniu prac samodzielnie poprzez szereg podzleceń różnym firmom. Aktualny stan prac nie jest do końca znany- koszty na pewno już są duże, a to na pewno nie koniec, bo przyjdą kolejne. Ministerstwo Energetyki ocenia całość na 200 mln, ale prof. Mielczarski raczej w okolicach od 0,5 do 1 mld PLN, co chyba jest bliższą prawdy estymacją uwzgledniającą wszystko co zostało wydane i co jeszcze się zdarzy nawet przy kompletnym stop- over dla projektu. Tym niemniej – szacunek dla ME (jeśli finalnie potwierdzi drogowskaz Ministra,) bo zawsze lepsza jest bolesna kuracja teraz, niż długotrwała kroplówka i powolna agonia. Konieczna jest kropka nad i – decyzja- określenie roli PGE EJ1 i minimalizacja szkód w tym obrona przed jakimikolwiek roszczeniami od niesolidnych kontrahentów za niewykonane usługi, ale mających dobrych prawników.

Co jak nie atom?

Pozostaje otwarte pytanie – jak w przyszłości skonstruować polski mix- energetyczny? Śmierć atomu rozwiązuje problem „jądrowy”, ale kwestia CO2 i Pakietu Klimatycznego jest cały czas otwarta. Teraz Polska staje w obliczu celów klimatycznych ETS na 2030 (te na 2020 da się zrealizować) i konieczności obniżenia emisji CO2 o 43% (z poziomu roku 2005). Jeśli nie atomem to trzeba realizować to energetyką odnawialną i gazem – a wówczas w uproszczeniu polska energetyka musi kształtować się następująco w 2030 – OZE 27%, gaz 23%, węgiel 50%- i to w przypadku, kiedy nie będziemy mieli znacząco większej konsumpcji energii np. spowodowanej elektromobilnością – jeśli natomiast trzeba będzie więcej to i pewnie zwiększy się udział gazu i OZE. Taki energy mix to z kolei bolesna odpowiedź na pytanie jak ma wyglądać polskie górnictwo, jakie mamy budować elektrownie i skąd wziąć gaz, bo przy taki układzie oznacza to podwojenie naszego importu.

Można jeszcze na to pytanie odpowiedzieć inaczej – nie będziemy realizować postanowień Pakietu Klimatycznego, ale wówczas należy się zastanowić warto co naszym uczestnictwem w UE, na jaką UE stawiamy i jak w ogóle chcemy negocjować z Brukselą. Trudno stawiać na proste porzucenie przez EU samej polityki klimatycznej i że z CO2 nam się po prostu upiecze, bo to możliwe tylko w przypadku bardzo głębokich procesów dezintegracyjnych samej Unii albo bardzo niebezpiecznych procesów politycznych, niepokojów i wojen – a taki scenariusz jest już zupełnie katastrofalny. 

A co z atomem w przyszłości? 

Chyba jednak nie Gen III + i wielkie reaktory. Te będą na razie tylko w krajach, gdzie sama technologia jądrowa jest wykorzystana na potrzeby wojska, a reaktory energetyczne przydają się jako zaplecze do badań militarnych (przemysł i miejsca pracy dla emerytowanych wojskowych). Atom ma jednak szanse na rewitalizację i paradoksalnie pomaga mu postęp techniczny. Zakładając postępujący wzrost elektromobilności od razu widać, że więcej elektrycznych samochodów spowoduje gwałtowny wzrost zapotrzebowania na energię i przeniesienie konsumpcji ropy naftowej na energię elektryczną. Wtedy rozwiązaniem bezemisyjnym i czystym mogą być właśnie mniejsze reaktory jądrowe. Pod nazwą SMR (Small Modular Reactors) prowadzi się prace pilotowe na jednostki mniejszej mocy od 35 do 350 MW, o uproszczonej i powtarzalnej konstrukcji. Amerykańska firma Nuscale właśnie złożyła dokumenty dla certyfikacji reaktora i pierwszej budowy w stanie Oregon. Amerykański regulator przewiduje, że przeczyta je i wyda decyzję w przeciągu 2 lat, potem jeszcze z 5-7 kolejnych lat pilotowej budowy i tak… pod koniec przyszłej dekady mogą pojawić się komercyjnie dostępne SMR-y – do wprowadzenia do energetyki w 2030, w mniej optymistycznej wersji w 2035. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może pojawi się szansa na Trzeci Polski Program Jądrowy, bo w końcu… do trzech razy sztuka.

Prof. Konrad Świrski

Zobacz także: Minister Energii: decyzja o przyszłości atomu w ciągu 6 miesięcy

Zobacz także: ME: chcielibyśmy zbudować reaktor eksperymentalny

Reklama

Komentarze

    Reklama