Reklama

Portal o energetyce

Świrski: Trwa walka o nowelizację tzw. ustawy wiatrakowej

Chyba wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że ustawa wiatrakowa w pierwotnej wersji poszła „za daleko”. Na pewno warto rozważyć sensowne ograniczenie wysokości podatku od nieruchomości, bo nie ma sensu strzyc owcy przy samej skórze, a nawet ze skórą, bo na dobre dla samego Państwa to nie wychodzi. Osobiście uważam, że kryterium odległościowe powinno jednak odnosić się do krotności wysokości turbiny wiatrowej, ponieważ, z uwagi na postęp technologiczny wymiary będą się zwiększać, bo w ciągu dekady turbiny „urosły” od miej więcej kilkudziesięciu do nawet 200 m - pisze prof. Konrad Świrski na swoim blogu.

Co się stało, wszyscy wiemy. Ustawa „odległościowa” z maja 2016, podpisana przez Prezydenta RP w czerwcu, a działająca od lipca, wprowadziła istotne ograniczenia i problemy dla branży budującej i eksploatującej turbiny i farmy wiatrowe. Upraszczając – kluczowe dwa zagadnienia (a właściwie trzy) związane były ze sposobem opodatkowania (podatek od nieruchomości) i odległością w jakiej można postawić wiatrak od zabudowań mieszkalnych. Ustawa w brzmieniu, które uchwalono powodowała, że podatek naliczano od całej wartości instalacji czyli nie tylko od części budowlanej – fundamentu i wieży ale i samej turbiny – elementu najdroższego, co znacznie zwiększało obciążenia (i zmniejszało zyski) oraz wprowadzało limit możliwości budowy w odległości co najmniej 10-krotnosci wysokości turbiny wiatrowej nie tylko od najbliższego domu mieszkalnego, ale także granic parków, granic gmin itp. Sytuację dodatkowo komplikuje kwestia uwzględniania farm i turbin w planach zagospodarowania przestrzennego.

Strony popierające wiatraki, protestowały zaciekle, aczkolwiek nieskutecznie. Wskazywano na oczywiste problemy, takie jak: znaczne zwiększenie obciążeń finansowych, prowadzących do strat na produkcji (i zmniejszenia wartości farm) oraz możliwość zahamowania nowych inwestycji poprzez fakt, że nowy limit odległościowy spełnia ok. 0.1 % powierzchni kraju, co oznacza, że fizycznie trudno będzie zajeść miejsce, w którym nową farmę będzie można zbudować. Jak można było przewidzieć, następne miesiące przyniosły z jednej strony zatrzymanie wszystkich nowych inwestycji- nowych farm już nikt nie buduje ani nie planuje – przynajmniej na lądzie, a z drugiej strony fakt, że ustawa została zauważona w bilansach największych firm energetycznych, gdzie pojawiły się odpisy związane z utratą wartości – idące nawet w setki milionów złotych.

Dodatkowym argumentem jest niepokój o wypełnienie przez Polskę zobowiązań europejskich dotyczących produkcji energii odnawialnej (15% ogółem, 19,3% w energii elektrycznej) kiedy wiatrakowy biznes się zatrzyma.

Strony będące przeciwko wiatrakom pokazywały szereg opracowań o szkodliwości działania turbin wiatrowych na mieszkańców (takie opracowania za i przeciw można znaleźć zresztą po każdej ze stron) oraz powoływali się na idące w wielu krajach europejskich zmiany regulacyjne. Problem odległości wiatraków od domów mieszkalnych nie jest oczywiście wyłącznie problemem polskim, a regulacje europejskie są niespójne. W każdym kraju zachodzi swoisty przetarg lobbystyczny pomiędzy grupami interesów za, a grupami przeciw i tak gdzie nie gdzie wiatraki można budować w odległości 400 czy 500m, gdzie indziej natomiast, już 800 albo 1000m, a są miejsca jak w Polsce, że odległość musi być nie mniejsza niż 10-krotnośc wysokości wiatraka. Tutaj przykładem może być Bawaria, aczkolwiek jest to uchwała lokalnego parlamentu odmienna od innych regulacji krajowych, gdzie, w zależności od typu terenu, limity wynoszą 500-1500 m. Argumentowano, że w Polsce wybrano jeden z największych limitów. Dodatkowo, pokazywano dynamiczny wzrost inwestycji (do chwili obecnej) i już 5800 MW wiatrowej mocy zainstalowanej przynosi zarówno korzyści w produkcji zielonej energii jak i pewne problemy z bilansowaniem zależnej od pogody produkcji, której w systemie jest coraz więcej. Podprogowo, wprowadzono również argumenty finansowe – rozwój energetyki wiatrowej należy w pewien sposób subsydiować – równolegle modyfikowano odpowiednie zapisy nowego systemu aukcyjnego taryf gwarantowanych w ustawie OZE.

Stało się. Ustawa weszła w życie, pokazała to, czego można było się spodziewać i jak zawsze jest przedmiotem dyskusji – a teraz nowej fali walk na ustawy sejmowe. Biznes energetyki odnawialnej – właściciele elektrowni, potencjalni inwestorzy w energetykę wiatrową, a przede wszystkim samorządy, które mogą na wietrze zarobić – domagają się korekt i modyfikacji. Przeciwnicy utrzymują, że należy ustawę zostawić, ponieważ skutecznie blokuje wiatr, którego jest według nich w Polsce jest za dużo. Wydaje się jednak, że zwycięża świadomość konieczności zmian i, choćby niewielkich, pewnych modyfikacji ustawy – trwają już prace w Ministerstwie Energii. Ruch wyprzedzający wykonała opozycja – składając właśnie wniosek o modyfikację (Projekt Poselski z 9 sierpnia) – odnosząc się do tych głównych zapisów m.in. proponując uściślenie formuły czym jest elektrownia wiatrowa (a więc od czego naliczać podatek – i tu proponuje się tylko opodatkować elementy budowlane) i zmieniając zapis „odległościowy” na 800 metrów zamiast 10 krotnej wysokości. Proponuje się także zniesienie obowiązku określania potencjalnych farm w studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania gminy. W obecnych warunkach polskich, ta propozycja legislacji ma znaczenie jedynie bardziej propagandowo-opozycyjne, ponieważ trudno uwierzyć, że wniosek opozycji zostanie zaakceptowany, nawet jeśli ukrywa modyfikacje, które są sensowne i zostaną zaraz wprowadzone rządową poprawką.

 

Czego powinniśmy spodziewać się finalnie? 

Chyba wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że ustawa w pierwotnej wersji poszła „za daleko”. Na pewno warto rozważyć sensowne ograniczenie wysokości podatku od nieruchomości, bo nie ma sensu strzyc owcy przy samej skórze, a nawet ze skórą, bo na dobre dla samego Państwa to nie wychodzi. Osobiście uważam, że kryterium odległościowe powinno jednak odnosić się do krotności wysokości turbiny wiatrowej, ponieważ, z uwagi na postęp technologiczny wymiary będą się zwiększać, bo w ciągu dekady turbiny „urosły” od miej więcej kilkudziesięciu do nawet 200 m. Warto więc wprowadzić kryterium, które będzie skalowalne na przyszłość. Niemniej jednak 10- krotna odległość absolutnie blokuje wszelkie działania i znacznie bardziej podoba mi się zapis, który pojawia się w niektórych propozycjach, aby w odległości mniejszej niż 5- krotna wysokość turbiny zakazać budowy całkowicie (sprowadza się to do ok 1000 m dla największych turbin), a z kolei w przedziale 5-10 już pozostawić możliwość decydowania samorządom i tym mieszkańcom, których domy znajdują się w tym obszarze – w końcu jeśli ktoś chce zarobić, a wiatrak mu nie przeszkadza – dlaczego nie? Sensowne jest też zniesienie ograniczeń związanych z granicami gmin, ponieważ te obszary są najczęściej niezamieszkane. Kolejnym elementem, którego w ustawie nie ma dziś, to problem repoweringu czyli wymian starych turbin na nowe, przy okazji których na przykład można zwiękczać moc zmniejszając poziom hałasu. Teraz jest to niemożliwe jedynie w sytuacji, kiedy stara instalacja znajduje się w tym „zabronionym” kręgu, ale jest to chyba bezzasadne i może być sensownie zmienione. Im szybciej to wszystko zostanie „dopolerowane”, wszystko jedno jaką poprawką, tym lepiej.

Reasumując- ustawa działa… ale chyba jednak trochę się zmieni. 

Jak zwykle szkoda, że nie ma zintegrowanej polityki energetycznej, pod która podpisałaby się zarówno ekipa rządząca jak i opozycja (niezależnie z którego okresu), bo poglądy i chęci nowych ustaw zmieniają się wraz ze zmianą stanowisk. W idealnym modelu możliwe byłoby przygotowanie jednej wersji ustawy, która zadowoli wszystkich, w rzeczywistości będziemy mieli cykl propozycji, odrzuceń, poprawek i modyfikacji. Dojście do końcowego modelu będzie więc iteracyjne, zabierze też i czas i niepotrzebną nerwowość zarówno politykom jak również, a może przede wszystkim, racjonalnym inwestorom energetycznym, którzy zawsze szukają stabilności i długiego horyzontu zwrotu- to dlatego takich racjonalnych inwestorów jest na świecie coraz mniej.

Na koniec wiatr trochę powieje, ale nie będą już to tak dynamiczne przyrosty jak w latach poprzednich i w roku 2020 wylądujemy prawdopodobnie z poziomem 6-8 tys. MW, a nie jak zakładano w niektórych opracowaniach 13 tys. MW wiatru na lądzie. Wygra oczywiście biomasa, a pośrednio i węgiel, bo zmiany na pewno odblokują możliwości współspalania w blokach węglowych. Kolejna batalia o energetykę odnawialną czeka nas w perspektywie 2020-2030, gdzie należy patrzeć zarówno na cele europejskiej polityki klimatycznej, na to czy w ogóle będzie jakaś europejska polityka, czy nie zdarzy się coś nadzwyczajnego i wreszcie kto o tym wszystkim będzie decydował w parlamentarnej większości. Ale to jak pisał Kipling „ to już zupełnie inna … wiatrowa … historia”.

Zobacz także: Brytyjczycy wybudują farmę wiatrową za 6 miliardów funtów

Zobacz także: Ekspert: polskie panele fotowoltaiczne wypierają z rynku chińskie

Reklama

Komentarze

    Reklama