Reklama

Ropa

Budowa Ropociągu Brody – Płock możliwa w 2017 r. Rząd Szydło zainteresowany nową aranżacją projektu

  • Fot. mil.ru
  • Fot. Bundeswehr/Sebastian Wilke.

Rząd Beaty Szydło twierdzi, że „uważa za niezbędny powrót do realizacji projektu rurociągu Odessa – Brody – Płock – Gdańsk”. W realiach ostrej walki Arabii Saudyjskiej o globalne rynki naftowe i spodziewanego „wejścia do gry” Iranu, powrót do idei importu kaspijskiej ropy do Polski (lansowanej szczególnie przez Lecha Kaczyńskiego) może być ekstremalnie trudny . 

W rozmowie z azerską agencją Trend prezes spółki Sarmatia, Sergij Skrypka, poinformował, że w 2017 r. możliwe jest uzyskanie pozwolenia na budowę połączenia rurociągowego Brody – Płock [1]. Teoretycznie chodzi o promowany od lat projekt Euroazjtyckiego Korytarza Transportu Ropy Naftowej. Zakłada on eksport surowca znad Morza Kaspijskiego przez Azerbejdżan, Gruzję, Morze Czarne i ropociąg Odessa – Brody, który ma zostać połączony z polskim Płockiem, a w konsekwencji również gdańskim naftoportem. Dlaczego teoretycznie? Ponieważ jeżeli nowy polski rząd będzie zainteresowany rozwijaniem wspomnianego projektu w dotychczasowe formie to może natrafić na duże problemy.

Projekt Euroazjatyckiego Korytarza Transportu Ropy Naftowej, którego elementem ma być ropociąg Odessa-Brody-Płock. Fot. Sarmatia

Abstrahując od opłacalności importu ropy poprzez planowany korytarz (mam na myśli choćby kwestie logistyczne wynikające z konieczności transportu surowca przez dwa systemy rurociągowe przedzielone Morzem Czarnym), w obecnych realiach napotyka on na komplikacje natury geopolitycznej. Wzrastający rosyjski nacisk na Kaukaz Południowy (a to inwestycja uderzająca w interesy Moskwy) powoduje, że niemożliwe od lat uzyskanie od Azerbejdżanu zobowiązującej deklaracji określającej wolumen ropy przeznaczony na eksport w kierunku Bałtyku będzie jeszcze trudniejsze. Niekorzystnie wygląda także sytuacja w Gruzji, gdzie zagrożony „grodzeniami” dokonywanymi przez Osetię Południową (w rzeczywistości Rosję) jest ropociąg Baku – Supsa, który służyłby transportowaniu kaspijskiej ropy w kierunku Morza Czarnego [2]. Wysoce niestabilna jest także sytuacja w regionie Odessy, gdzie miałyby przybijać tankowce i tłoczyć surowiec do rurociągu przesyłającego go aż do Polski. Miasto to znajduje się w kleszczach okupowanego Krymu i separatystycznego Naddniestrza. Na obu tych obszarach stacjonują siły rosyjskie. Tymczasem sytuacja w regionie znów się zaostrza w wyniku wysadzenia linii wysokiego napięcia, przez które płynął prąd z Ukrainy na Półwysep Krymski.

Mimo tych uwarunkowań rząd Beaty Szydło twierdzi, że „niezbędny jest powrót do realizacji projektu rurociągu Odessa – Brody – Płock – Gdańsk” [3]. Jak się wydaje nie musi to jednak wcale oznaczać realizacji Euroazjtyckiego Korytarza Transportu Ropy Naftowej. W tym kontekście warto przytoczyć październikową wypowiedź prezesa PERN, Marcina Moskalewicza dla Rzeczpospolitej [4]. Stwierdza w niej, że „Można byłoby tłoczyć surowiec w przeciwnym kierunku i dostarczać go na Ukrainę przez Polskę – z naszego gdańskiego terminalu przez Płock i bazę w Adamowie do ukraińskich rafinerii”. Koncepcja ciekawa, chociaż sygnały płynące z branży petrochemicznej świadczą o sceptycznym nastawieniu do jakichkolwiek prób reanimacji dawnego projektu. Powód jest prozaiczny – jego rentowność nie jest oczywista, a dzisiejsze priorytety to rozbudowa naftoportu w Gdańsku i intensyfikacja importu przez Bałtyk (kierunek bliskowschodni). Być może ekonomikę projektu poprawiłaby perspektywa przesyłu ropy z polskiego terytorium nie tylko na Ukrainę, ale także Białoruś. Chodzi o wykorzystanie korytarza transportowego Mozyrz-Brody (o przepustowości 34 mln ton rocznie). Tyle tylko, że nowy polski rząd może okazać się niezdolny do ułożenia sobie odpowiednich relacji z Mińskiem w tym zakresie. Gwoli sprawiedliwości, mimo pojednawczych sygnałów ze strony Łukaszenki pod adresem Zachodu, jego chęć do zdywersyfikowania dostaw ropy jest także bardzo niepewna.

Nowy pomysł na wykorzystanie rurociągu Brody – Płock może zatem okazać się równie „realny” do wdrożenia jak jego wcześniejszy wariant. Cała sprawa prezentuje się bardzo atrakcyjnie z medialnego punktu widzenia, gdyby jednak przejść do konkretów jest ich naprawdę niewiele. Od lat najbardziej „namacalne” w całej koncepcji jest to, że spółka Sarmatia faktycznie istnieje, jest regularnie dokapitalizowana i co jakiś czas informuje o planach, które zmaterializują się za kilka lat. Swoją drogą rok 2017 padający z ust Sergija Skrybki jest z dzisiejszej perspektywy także dość odległy. Tymczasem dynamika w branży naftowej jest naprawdę duża. Trwa spektakularna walka Arabii Saudyjskiej o jej miejsce na rynkach globalnych. Straty ponosi w niej zarówno amerykańska rewolucja łupkowa jak i Rosja (choćby nad Bałtykiem). Za kilka miesięcy do gry dołączy Iran. Polska jest beneficjentem tych procesów – może wykorzystać je do uzyskania lepszych warunków kontraktów na dostawy ropy rosyjskiej, a także ciekawych umów z Rijadem i Teheranem. Pytanie czy w tej układance znajdzie się miejsce dla mocno spóźnionego gracza jakim jest Sarmatia i jej projekt? Mam wątpliwości. 

Zobacz także: Pomysł PiS na energetykę: zero rosyjskiej ropy i gazu oraz polski węgiel

Reklama

Komentarze

    Reklama